czwartek, 30 sierpnia 2012

Garnier BB krem 5 w 1

Cześć!

zdjęcie i jego obróbka autorstwa di

             Dzisiaj postanowiłam podzielić się z Wami moją opinią na temat kremu tonującego od Garniera. Ostatnio bardzo popularne stały się azjatyckie kremy BB, więc wiele firm zachodnich postanowiło przygotować swoją wersję tego kosmetyku. Można już spotkać kremy BB takich marek jak Maybelline, Irena Eris, Bielenda, Eveline, Estee Lauder i wiele innych.


Ledwo krem od Garniera wyszedł na rynek, w Internecie zawrzało od negatywnych komentarzy na jego temat. Zarzuca mu się przede wszystkim to, że prawdziwym BB kremem nie jest. Ja natknęłam się zarówno na  pozytywne komentarze, jak i na masę niepochlebnych. Wciąż jednak głównym zarzutem była nazwa nadana przez producenta, która może wprowadzić klienta w błąd.
"Zmęczyło" mnie czytanie tych wszystkich skrajnych komentarzy, odniosłam też wrażenie, że sporo osób z góry odrzuca ten produkt i pochopnie ocenia jako zły. Postanowiłam sama przekonać się, czy ten kosmetyk to faktycznie takie dno dna, czy jednak do czegoś się nadaje.
Zapraszam dalej, jeśli jesteście ciekawe, co myślę o tym kremie:)

Od razu zaznaczam, że nigdy nie miałam azjatyckiego kremu BB i testowałam takowy tylko jeden raz dzięki uprzejmości przyjaciółki. Może to i lepiej, bo ocenię ten kosmetyk, nie porównując go do azjatyckiego pierwowzoru.

        Jedno jest pewne i wielokrotnie potwierdzone przez szerokie grono blogerek- Krem Garniera nie jest typowym kremem BB, który powinien cechować skład bogaty w różne ekstrakty i inne substancje lecznicze. Nie ma się co oszukiwać, produkt Garniera ma niewiele takich składników, ale nie jest też naszprycowany ogromną ilością silikonów, z którymi moja skóra ma często problem. To również z tego powodu nigdy nie zdecydowałam się na zakup oryginalnego kremu BB z Azji. W tym z Garnier'a dopatrzyłam się jednego lotnego silikonu. Niepokoić może natomiast drażniący alkohol denat., który widnieje wysoko w składzie.

Innym powodem mojej niechęci do kremów BB była gama kolorystyczna- z tego co się orientuję, tradycyjne kosmetyki tego typu mają bardzo jasne i zimne odcienie i nawet jeśli w jakimś stopniu dopasowują się do koloru naszej skóry, jestem pewna, że w większości prezentowałyby się na mojej ciepłej cerze dość niekorzystnie.

Jeśli chodzi o krem Garniera, wybrałam dla siebie odcień 02 light i jest to ładny, neutralny beż, który powinien pasować wielu dziewczynom. Cena to około 19 zł za 50 ml kremu. Swoją tubkę kupiłam w Rossmanie.

Garnier bb krem 02 light

Obietnic producenta jest wiele, krem ma między innymi długotrwale nawilżać, rozświetlać (pochodna witaminy C w składzie), wyrównywać koloryt, chronić przed słońcem (spf 15)

*Szczegóły i moje obserwacje*:

Muszę się zgodzić, że krem ten naprawdę nieźle nawilża.
Krycie przy jednej warstwie jest bardzo lekkie, ale przy dwóch warstwach oceniam je jako dobre i tylko tak go nakładam.
Aplikacja palcami nie sprawia żadnych problemów- zero smug lub rolowania się podczas dokładania drugiej warstwy. Najlepiej jest nie rozsmarowywać go do końca, a pod koniec delikatnie wklepać.
Co mi bardzo odpowiada- mimo dobrego krycia, krem jest na skórze praktycznie niewidoczny i całkowicie niewyczuwalny.
Utrzymuje się na twarzy całkiem w porządku, po przypudrowaniu jest już naprawdę dobrze z trwałością.
Wykończenie jest rzeczywiście lekko rozświetlające, choć brak w nim drobin. Osobiście przypomina mi pod tym względem podkład Healthy mix z Bourjois.
Świecenie się- tu wszystko zależy od rodzaju naszej skóry, jak i w moim przypadku- od jej humoru. Krem najlepiej sprawdzi się przy cerze normalnej lub lekko suchej, nie polecam natomiast osobom z cerą tłustą. Bywają dni, kiedy krem muszę koniecznie przypudrować- pierwszy lepszy puder załatwia sprawę, czasami jednak pozwalam sobie na pozostawienie go bez niczego matującego na wierzchu, jeśli moja skóra jest w lepszym stanie. Szczerze mówiąc, kosmetyk sprawuje się najlepiej nałożony solo, bez żadnej warstwy kremu pod spodem. Zdaję sobie jednak sprawę, że jego ochrona (spf 15) nie będzie dla wszystkich wystarczająca. Czasami kładę pod niego wyższy filtr, ale wówczas absolutnie konieczne jest wykończenie makijażu pudrem.

Podsumowując- to dobry krem tonujący, myślę, że warto się na niego skusić. Przypuszczam, że jeszcze kiedyś go kupię, ponieważ w jednej kwestii ma zdecydowaną przewagę nad innymi produktami: jest niezastąpiony na szybko przed wyjściem, jeśli chcemy za jednym razem nałożyć kosmetyk nawilżający i wyrównujący koloryt, a nie mamy czasu czekać aż wchłonie się krem, potem podkład i tak dalej:)

Dajcie znać, jeżeli kiedykolwiek używałyście kosmetyków tego typu:)
Pozdrawiam Was ciepło!


niedziela, 26 sierpnia 2012

Woda termalna, czyli ciekawe uzupełnienie pielęgnacji

Witajcie:)

Czy używacie w swojej pielęgnacji wody termalnej? Ja stosuję ją od kilku lat z przerwami i naprawdę sobie chwalę, jednak wydaje mi się, że wokół niej narosło wiele mitów. Dzisiaj napiszę Wam o swoich doświadczeniach i o tym, co sama wiem ten temat. Uwaga- zapowiada się kolejny długi wpis! Tylko dla wytrwałych! ;)


woda termalna z Iwonicza Zdroju IWOSTIN
woda termalna z uzdrowiska AVENE
* Na początek sprostowanie kilku spraw, związanych ze stosowaniem tego rodzaju specyfików:) Wiele osób, które inwestuje w wodę termalną jest rozczarowanych po kilku użyciach , ponieważ ich zdaniem taka zwykła woda po prostu nie daje żadnego efektu. Jest też szerokie grono osób, które z kolei nie wyobrażają sobie dnia bez "termalek".
Skąd takie skrajne opinie? Kilka słów wyjaśnienia po mojemu:

- woda termalna to tylko (a może aż) uzupełnienie pielęgnacji, a nie jej podstawa (coś w rodzaju toniku), więc sama w sobie nie działa cudów

- taka woda nie nawilża, a nawet może wysuszać naszą skórę, jeżeli ją na niej pozostawimy bez osuszenia

- i wreszcie- osoby o cerze normalnej, która nie jest skłonna do podrażnień i alergii mogą nie dostrzec żadnego działania, ponieważ wody termalne mają za zadanie przede wszystkim łagodzić takie stany

Ze stosowania tego kosmetyku ucieszą się przede wszystkim osoby z cerą wrażliwą, naczynkową, a także trądzikową i tłustą.

*Jak używać?

Pojemniki z wodą termalną są wyposażone w atomizer. Powinno się spryskiwać twarz z odległości około 30 cm i po kilku sekundach osuszyć np. wacikiem, inaczej woda przy odparowywaniu pozbawi naszą skórę wilgoci. Wyjatkiem jest woda Uriage, którą podobno można pozostawić na twarzy i nie ma potrzeby jej osuszania, ale nie wiem na jakiej zasadzie to działa.
Tę czynność można powtarzać według potrzeb, nawet kilka razy w ciągu dnia, najczęściej poleca się po wstępnym oczyszczeniu twarzy, a przed aplikacją kremu, lub bezpośrednio po wysiłku fizycznym. Sprawdza się świetnie do zwilżania glinkowych maseczek, a także pędzli przed nałożeniem podkładu itp. Można też rozpylać wodę na makijaż, wówczas stapia się on lepiej ze skórą i wygląda bardziej naturalnie.
Nie trzeba się ograniczać tylko do twarzy, równie dobrze można sobie rozpylać kojącą mgiełkę na stopy podczas upałów:) Taki zabieg wspomaga gojenie się różnych otarć i ranek, redukuje również obrzęki i opuchliznę.

* Efekty?

Tak jak wspomniałam wyżej- woda termalna przede wszystkim orzeźwia i koi skórę oraz łagodzi wszelkie podrażnienia, wspomaga proces regenracji. Po zastosowaniu skóra jest uspokojona, poprawia się również jej koloryt, ponieważ zaczerwienienia są "zgaszone". Kosmetyki, nałożone w następnej kolejności lepiej się wchłaniają, istnieje też prawdopodobieństwo, że zadziałają lepiej.
Dzięki stosowaniu wody termalnej łatwiej jest także zapanować nad problemem przetłuszczania się skóry twarzy-> pozostaje dłużej matowa.
Makijaż spryskany taką wodą lepiej wygląda i podobno trzyma się dłużej-> mi samej ciężko to ocenić.

* Gdzie jej szukać?

W wodę termalną można zaopatrzyć się w aptece, lub w Internecie. W Super-Pharm można się od czasu do czasu natknąć na korzystne promocje (mimo, że tamtejsze "promocje" często zakrawają o absurd). Na allegro także znajdziecie je w przystępnych cenach.
W wielu aptekach widziałam opakowania wody do nabycia za zdecydowanie wygórowane kwoty, przykładowo 49 zł za 150 ml Vichy. Taka sama woda na allegro kosztuje w granicach 20 zł, więc same widzicie, jakie bywają różnice w kwestii cen:)

Można wybierać spośród wód takich firm: Vichy, La Roche Posay, Uriage, Avene oraz polski Iwostin.

    Z jednej strony wiele osób mówi o tym, że wszystkie wody termalne działają tak samo, z drugiej warto pamiętać, że jednak każda z nich jest wydobywana z innego źródła, a więc różnią się one składowo, a co za tym idzie, również ich działanie może być różne. Jeżeli ktoś jest dociekliwy, może przyjrzeć się bliżej, jakimi substancjami charakteryzują się proponowane na rynku wody.
Znajdziemy w nich na przykład: krzem, magnez, potas, wapń.

Dla przykładu etykieta z opakowania wody Avene:

Eau Thermale Avene
 
Eau Thermale Avene
 

 
Info od Iwostinu:
 


          Jeśli chodzi o mnie, moim osobistym faworytem jest właśnie woda Avene, być może dlatego, że jej używanie jest bardzo komfortowe ze względu na dobry rozpylacz. Mgiełka, która wydostaje się ze środka jest delikatna i przypomina chmurkę ;). Testowałam już produkty Vichy, La Roche Posay, Avene oraz Iwostin. Ta ostatnia także bardzo przypadła mi do gustu- świetne działanie ALE dozownik jest fatalny i zamiast przyjemnej mgiełki raczymy się ostrym strumieniem wody. Da się, co prawda, wypracować odpowiedni sposób- duża odległość i naprawdę mocno naciskamy "spust" ^^, ale jednak sprawia to trochę problemów.

Fajnie, jeśli dotarłyście do końca tego wpisu:) Dajcie znać, czy używacie wód termalnych i jak się u Was sprawdzają. Może któraś próbowała tej z Uriage? Jestem jej bardzo ciekawa i czekam na komentarze!:)

czwartek, 16 sierpnia 2012

Biochemia Urody- Puder bambusowy z jedwabiem, czyli przydatny wielozadaniowiec

Cześć!
Dziś będzie o kosmetyku, który gości u mnie już chyba od dwóch lat i jeszcze nie doczekał się żadnej recenzji na moim blogu. Puder bambusowy jest od jakiegoś czasu bardzo popularny i pisało już o nim wiele osób.
Mój jest akurat z dodatkiem jedwabiu i kupiłam go jeszcze w starym opakowaniu w sklepie internetowym Biochemia Urody za kwotę 16,80 zł. Można kupić też wersję bez tego dodatku, czyli czysty puder bambusowy za 14,80 zł. To naprawdę niedużo, jeśli zorientujemy się, że w obu przypadkach kosmetyku mamy w opakowaniu około 10 g!
Stary pojemnik (na zdjęciu) nie należał do najporęczniejszych, jednak teraz możecie kupić ten puder w pojemniczku z sitkiem:)


Puder bambusowy z jedwabiem, stare opakowanie
* Czym jest nasz puder bambusowy?
To naturalny sypki kosmetyk, który nadaje się do stosowania na twarz, czyli używamy go dokładnie tak samo, jak drogeryjnego pudru, na przykład w celu zmatowienia skóry.
W opakowaniu znajdziemy biały i drobno zmielony proszek (rozdrobniony ekstrakt z łodygi bambusa), który po nałożeniu na twarz daje wykończenie transparentne. 
Moja wersja kosmetyku przyszła do mnie dodatkowo z małą fiolką sproszkowanego jedwabiu, którą należy dodać do właściwego opakowania i całość wymieszać potrząsając.


*Dla kogo się nada taki kosmetyk?
Praktycznie dla każdego typu cery i karnacji. Puder bambusowy nie beli skóry i nie zatyka porów, a nawet wykazuje właściwości pielęgnujące: działa antybakteryjnie i łagodząco. Dodatek jedwabiu zwiększa komfort używania, ponieważ dodaje właściwości nawilżających, a także zmienia kąt odbicia światła od skóry (optycznie zmiękcza rysy itp.).

* Jak używać?
Pudru bambusowego możemy używać do zmatowienia skóry po nałożeniu podkładu, lub tłustego kremu. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nałożyć kosmetyk także przed aplikacją podkładu. Sama tak robię, jeśli tłusta warstwa kremu lub oleju uniemożliwia mi pracę z kosmetykami kolorowymi.
Na stronie BU poleca się omiatanie twarzy pudrem z użyciem pędzla. U mnie zdecydowanie lepiej sprawdza się "wciskanie" produktu w skórę za pomocą puszka lub jednorazowego wacika.

*Moje dodatkowe obserwacje*:
Produkt jest przede wszystkim nieziemsko wydajny, ale także wielofunkcyjny. Jeśli chodzi o skórę twarzy, nie stosuję go codziennie, bo nie zawsze jest taka potrzeba, ale jeżeli aplikuję puder na przykład na krem tonujący to zdecydowanie wolę przykładanie do skóry wacika z odrobiną produktu. Mam wrażenie, że wtedy "proszek" dużo lepiej stapia się ze skórą, a także matuje na dłużej. Przy omiataniu twarzy pędzlem czasami mam poczucie, że puder wysusza i nie rozkłada się na niej równomiernie. Można też bez przeszkód wklepywać puder palcami.

Możemy wykorzystać produkt także na inne sposoby. Sprawdza się do odświeżenia włosów jako swojego rodzaju suchy szampon. Trzeba rozprowadzić trochę pudru na dłoniach, a następnie wetrzeć we włosy, które od razu unoszą się u nasady- puder pochłania nadmiar sebum. Ja już nie czuję potrzeby specjalnego wyczesywania kosmetyku itp., ale ja jestem blondynką:) Zauważyłam, że ten sposób sprawdza się, jeżeli stosujemy go raz na jakiś czas, przy częstym stosowaniu nie działa już tak dobrze.

W upały wcieram trochę pudru w stopy i dłonie, dzięki temu udaje mi się jakoś przetrwać dzień w sandałach  i zminimalizować problem pocenia się. Stopy są też mniej podatne na różne otarcia. Aplikację pudru ponawiam kilka razy w ciągu dnia.

Spokojnie można także wymieszać produkt z innym drogeryjnym pudrem, jeżeli jest dla nas za ciemny lub nie odpowiada nam pod innym względem, dodać go trochę do podkładu mineralnego itp.

Możliwości jest wiele, a duża pojemności i dłuugi termin ważności pozwalają na eksperymentowanie:)

Jak skończę swoje opakowanie, chyba skuszę się na przetestowanie pudru perłowego.

Jeżeli znacie bambusa, podzielcie się swoimi wrażeniami i napiszcie, jakie są Wasze pomysły na jego zastosowanie?:)

piątek, 10 sierpnia 2012

Zapach- czas na zmianę:)

Witajcie w piątkowy wieczór:)



Macie swoje ulubione codzienne zapachy? Takie, których możecie używać przez dłuższy czas, bez względu na porę roku i okazję?:) Ja tak.
Niedawno dobiła dna moja buteleczka wody perfumowanej Chloe.
To zdecydowanie będzie jeden z tych zapachów, które zostaną ze mną na wiele lat, dla mnie jest idealny na co dzień i póki co zupełnie mi się nie nudzi)
Nie zamierzam wypisywać wszystkich nut zapachowych, myślę, że to się mija z celem, bo na ich podstawie mało kto jest chyba w stanie wyobrazić sobie zapach konkretnych perfum. Napiszę tylko, że moja mama wyczuwa w Chloe róże, a ja również zaliczyłabym je do tych kwiatowych. Zapach jest bardzo spokojny, dziewczęcy. Na pewno nie słodko-drażniący, raczej kojarzy się z czystością:)?
Jeśli chodzi o trwałość to na skórze lekko zanika po paru godzinach, ale na ubraniach trzyma się szalenie długo.

W zanadrzu czekały już na mnie inne perfumy, których używam teraz- Miss Dior Cherie. Chodziłam długo wokół tego zapachu, bo nie byłam do końca pewna, czy jest dla mnie odpowiedni. Tester wody perfumowanej pachniał bardzo intensywnie, kiedy wąchałam go w perfumerii i miałam wrażenie, że może być trochę przytłaczający.Ostatecznie stałam się posiadaczką mniej intensywnej wersji, czyli wody toaletowej Miss Dior Cherie i w tym wydaniu zapach zdecydowanie mi się podoba:)
Strasznie ciężko jest mi go opisać. Ma w sobie coś słodkiego i coś kwaśnego. Zgodzę się z większością opinii, że czuć w nim truskawki. Dla mnie to dobry zapach na wiosnę i lato. Nie sądzę, żeby to były perfumy do których będę potem wracać, ale jako jednorazowa (jednobutelkowa:P) przygoda sprawdzają się bardzo fajnie ^^ Jak zrobi się chłodniej, pewnie sięgnę znowu po L'instant Magic Guerlain o którym już kiedyś pisałam.

Oba zapachy są dość popularne, na pewno wiele z Was je zna, napiszcie, co o nich myślicie.
Chętnie poznam też Wasze typy:)

środa, 8 sierpnia 2012

Inspiracje + mała pielęgnacyjna zmiana

Cześć wszystkim:)

Dziś będzie o paczce z naturalne-piękno (sklep bardzo lubię i polecam).
Po wielu miesiącach rozważań skusiłam się w końcu na przetestowanie orzechów piorących oraz mydła z Aleppo na własnej skórze:)
Inspiracją dla tych zakupów były dwa świetne posty:

O mydle z Aleppo

O orzechach piorących



Za kilogram orzechowych łupinek wraz z dwoma woreczkami lnianymi do prania i 3 kompozycjami zapachowymi firmy Bamer zapłaciłam 35,90 w cenie promocyjnej. Regularna cena to 42 zł.

Zamierzam testować możliwości myjących orzechów w pralce, zmywarce i w pielęgnacji włosów. Chcę między innymi przygotować na ich bazie płyn czyszczący do wszystkiego.

O wszystkim oczywiście będę Wam na bieżąco donosić:)!

Zakup mydła Aleppo ciągle odkładałam w czasie, ale po przeczytaniu powyższego posta stwierdziłam, że nie ma co dalej zwlekać, szczególnie, że planowałam właśnie drobne zmiany w pielęgnacji twarzy.
Moja 240-gramowa kocha ( tutaj zdecydowanie nie pasuje słowo kostka;) ) mydła kosztowała 19,90 zł i to również jest cena promocyjna. Regularna- 21 zł, więc także niewiele jak za tak duże i dobre mam nadzieję mydło. Zamierzam używać go teraz codziennie rano do mycia twarzy.

Moja drobna zmiana w pielęgnacji jest podyktowana pogorszeniem stanu cery. Przypomniałam sobie na nowo, jak to jest borykać się z zaskórnikami i innymi niedoskonałościami;) Bez obaw, znam przyczynę i wiem, że nie jest to spowodowane dotychczasową pielęgnacją.
Niestety ostatnie upały też nie pomagają i pojawił się u mnie znowu dawno zapomniany problem ze świeceniem się twarzy.
Stan skóry na dekolcie także uległ pogorszeniu, co mnie chyba najbardziej dobija, szczególnie w tak upalne lato!

Mydło z Aleppo 20% oleju laurowego
W związku ze wszystkimi moimi bolączkami postanowiłam zmienić poranne oczyszczanie skóry twarzy (wieczorem dalej pozostanę wierna metodzie OCM, chyba, że nie będę nosiła w tym dniu makijażu). Być może pamiętacie, że do tej pory wystarczał mi rano jedynie wacik nasączony mlekiem lub tonikiem. Niestety teraz jest to absolutnie niewystarczający zabieg. Przez chwilę używałam żelu Babydream i sprawował się dobrze, ale potrzebuję czegoś zdecydowanie bardziej "leczniczego", a takie z pewnością jest mydło z Aleppo:) Polecane jest przy pielęgnacji cery wrażliwej, trądzikowej, alergicznej, z łuszczycą itp. Moja kostka składa się w 80% z oliwy z oliwek, pozostałe składniki to leczniczy olej laurowy oraz 0,01 % sody.
Mydłem zamierzam myć również całe ciało:)

Postanowiłam używać go regularnie i nie próbować w tym czasie żadnych nowych specyfików (nadal stosuję serum migdałowe, krem Physiogel, oleje i popiół wulkaniczny) . W ten sposób przekonam się, czy samo mydło jest w stanie coś u mnie zdziałać:)
Dam znać, jak tylko pojawią się pierwsze efekty (jeśli się pojawią) i wtedy też napiszę o nim więcej.

Na koniec chcę wyrazić swoją radość z tego powodu, że trwa sezon na świeże owoce i warzywa ^^
Ostatnio zajadam się malinami, śliwkami i brzoskwiniami, które według mnie są bardziej aromatyczne od nektarynek. No i ja lubię ich "włochatą" skórkę, choć wiem, że w tej kwestii należę pewnie do mniejszości ;)

Smacznego!:)

A czym Wy się teraz zajadacie?
Znacie mydło z Aleppo i orzechy piorące?

niedziela, 5 sierpnia 2012

Płukanka ostatnich miesięcy- rumianek + szyszki chmielu

Cześć!

Dzisiaj opowiem Wam trochę o płukance, którą stosowałam dość regularnie w ostatnim czasie. Starałam się płukać nią włosy chociaż co 2-3 mycie i wydaje mi się, że efekty są naprawdę niezłe:)
Zdjęcie do tego posta wykonała di, dziękuję!



* Co wchodzi w skład płukanki?
Ano tak jak napisałam w tytule- rumianek oraz szyszki chmielu.
Oba składniki mam w formie sypkiej ze sklepu zielarskiego, nie wiem jak sprawdzają się takie torebkowe zioła, które z pewnością dostaniecie w każdej aptece, ale przypuszczam, że podobnie.

* Jakie proporcje?
Tutaj bywało różnie- czasami robiłam około litra płukanki i dawałam do zagotowanej wody po łyżce rumianku oraz po łyżce szyszek, a czasami robiłam mocniejszy napar, czyli przykładowo po kopiastej łyżce na półlitrowy kubek.

Napar wystarczy trzymać pod przykryciem około 15 minut i przecedzić. Potem wystarczy jedynie przepłukać  płynem włosy i skórę głowy.

Jeżeli mamy keratynę to dodajmy jej kilka kropli- to naprawdę genialnie wzbogaca nie tylko tę, ale każdą płukankę:)

* Czego możemy się spodziewać po regularnym stosowaniu?
U mnie przede wszystkim widoczna poprawa nastąpiła w kwestii wzmocnienia. Moim zdaniem włosów wypada mi dużo mniej, na przykład podczas mycia czy szczotkowania, znajduję ich też mniej na ubraniach. Chciałabym też zaznaczyć, że poza bardzo sporadycznym używaniem wody brzozowej, nie stosowałam w tym czasie żadnych dodatkowych wcierek, płukanek bądź suplementów diety:)
Zdarza mi się natomiast co jakiś czas masować skórę głowy specjalnym przyrządem.
Wzmocnienie jest zasługą chmielowych szyszek, a żeby im nie było smutno, dołączyłam do płukanki rumianek:) Początkowo zalewałam wodą tylko szyszki, ale ja lubię jeśli jakiś składnik nadaje włosom ciekawe refleksy. W moim przypadku rumianek nadaje taki lekko hmm... miedziany odcień?

Dodatkowo widzę, że włosy po płukance są wygładzone, ale to jest zupełnie inny efekt niż po moim ukochanym lipowym naparze. W tym wypadku włosy nie są tak elastyczne, tylko gładkie w taki sposób, jakby miały "piszczeć" pod dotykiem palców, jeżeli wiecie o co mi chodzi:D To pewnie także zasługa chmielu. Zresztą popularne są płukanki piwne dodające włosom blasku, może któraś z Was próbowała? ^^

Jak zawsze w przypadku ziołowych naparów, włosy są mniej przyklapnięte, niż po myciu po prostu:)

Tak na marginesie- łyżeczka szyszek chmielu zalana szklanką wrzątku i parzona kilka minut jest niezawodnym środkiem wyciszającym i uspakajającym. Sprawdziłam i działa:)

Spróbujecie? Macie swoje ulubione płukanki?

środa, 1 sierpnia 2012

Co nowego...

Witajcie!

Wczoraj wieczorem wróciłam do domu:)
Z przyjaciółmi bawiłam się jak zawsze świetnie, naładowałam także "akumulatory" spędzając czas na łonie natury. Miałam okazję podglądać pisklęta gąsiorków, zapoznać się bliżej z dzięciołami i rodzinką saren. Po raz pierwszy w życiu widziałam też wdzięcznego ptaszka, który lubi urządzać piesze wędrówki po pniu drzewa- kowalika.
Wyjazd uważam więc za bardzo udany, ale z kilku powodów ucieszył mnie powrót do domu.
Po pierwsze upały mocno dały mi się we znaki- przez cały wyjazd miałam problem z opuchniętymi stopami. Wracam także z radością do lepszego odżywiania (kompletnie nie umiem się ograniczać na urlopie ;) ) oraz moich domowych ćwiczeń, które rozpoczęłam jeszcze przed wyjazdem i naprawdę bardzo mi podoba taki sposób dbania o formę. W domu czuję się po prostu bardzo swobodnie i w stu procentach mogę się skupić na tej czynności.
Tutaj czekało na mnie również moje domowe zoo no i Wasze notki^^!
Nadrabianie blogowych zaległości, w szczególności czytanie postów ulubionych blogerek zajęło mi naprawdę sporo czasu, ale teraz już jestem na bieżąco. Mogę też śmiało powrócić do pisania notek u siebie.

Nie obyło się bez drobnych lipcowych zakupów, oto one:


Tak, skusiłam się wreszcie na polecane przez Was mieszanki olejowe z Alterry i nie żałuję zakupu! Najpierw zaopatrzyłam się w wersję migdałowo-papajową ;) i spodobała mi się tak bardzo, że podrałowałam do Rossmana po inny olejek z tej firmy. Na razie chcę przetestować wszystkie ich możliwości, więc minie trochę czasu zanim pojawi się bardziej wnikliwa recenzja.
Pomału kończę swój fluid z La Roche Posay spf 30. Ten filtr to dość droga zabawa, kupiłam zatem krem Soraya, bo i ten cieszy się ogromną popularnością, a kosztował mnie tylko 13 zł . Jak widzicie, jeszcze go nie otworzyłam, ale miałam okazję użyć parę razy podczas urlopu.

I oczywiście... jak to ja... nie mogłam sobie odpuścić i kupiłam trzecią matową pomadkę w kremie z Manhattanu. Kolor 53m na zdjęciach w Internecie wyglądał bardziej brzoskwiniowo, ale na żywo widać w nim sporą domieszkę różu. Bardzo żywy i piękny odcień, wydaje mi się, że z tych trzech które posiadam, ten  jest najcieplejszy. Pisałam już o nich recenzję KLIK

Manhattan Soft Mat Lipcream 53 m
Na początku miesiąca kupiłam także znany już wszystkim krem tonujący Garniera pod nazwą BB kremu (na zdjęciu brak). Spodziewajcie się niedługo recenzji!

Naszła mnie przy okazji taka zakupowa myśl, że chyba powinnam ograniczyć kupowanie kosmetyków, które obsesyjnie lubię i których mam już sporo, czyli róży oraz pomadek do ust. Ciągle sobie obiecuję, że zużyję do końca chociaż dwie szminki zanim pobiegnę do drogerii po kolejną. Muszę wdrożyć to postanowienie w życie:)

Jeśli chodzi o pielęgnacyjne zakupy to tutaj jestem bardziej sumienna i naprawdę zużywam to co mam zanim złożę kolejne zamówienie na przykład na Biochemii Urody, czy wybiorę się do sklepu. Uwielbiam kupować nowe oleje i półprodukty, ale bardzo nie lubię stosowania zbyt wielu rzeczy naraz, bo w tedy w ogóle nie jestem w stanie ocenić działania poszczególnych kosmetyków. Nie przepadam też za chomikowaniem produktów na zapas.
Dodatkowo przyznam się, że początki z naturalną pielęgnacją wyglądały pod tym względem nieszczególnie różowo, zdarzyło się, że zmarnowałam kilka rzeczy, bo przekroczyły termin ważności.

Ostatnio pokończyło mi się trochę takich produktów, jak olej kokosowy, olej ze słodkich migdałów, masło kakaowe, więc z przyjemnością pozwoliłam sobie na mieszanki Alterry:)

Kupiłyście ostatnio coś fajnego?:) Pozdrawiam Was ciepło!