wtorek, 29 stycznia 2013

Testujemy minerałki ;D


Cześć,

  Dziś będzie, jak w tytule, o minerałach:)
Odkąd zaryzykowałam i przetestowałam na sobie możliwości podkładów mineralnych,
nie wyobrażam już sobie bez nich makijażu:) Tradycyjne fluidy właściwie poszły w kąt, bo na mojej cerze minerałami daje się wyczarować znacznie lepsze efekty. Uwielbiam też czytać na innych blogach notki na ich temat, więc podzielcie się w komentarzach linkiem, jeżeli same pisałyście o kosmetykach mineralnych lub znacie inne ciekawe wpisy:)

  O moich doświadczeniach z popularnymi podkładami Lily Lolo i Pixie Cosmetics możecie poczytać w  TYM poście.  Z kolei o sposobach aplikacji minerałów pisałam TUTAJ :)

Od kilku miesięcy zużywam resztkę swojego Lily Lolo i równolegle testuję inne podkłady. W sklepie mineralnie.pl zakupiłam kilka próbek:




  Z firmy Blusche wybrałam dla siebie dwie malutkie próbki podkładu w odcieniu Brazilian, jeden o wykończeniu Full Matte, drugi (nie załapał się do zdjęcia) Original Matte. Przy tak niewielkiej ilości nie byłam jednak w stanie wyczuć pomiędzy nimi różnicy. Jeśli chodzi o sam odcień to Brazilian nada się do bardzo jasnej karnacji z subtelnym żółtym pigmentem. Dla mnie jest on jednak zdecydowanie ZA jasny i wyglądam w nim jak Biała Dama:D
Natomiast śmiało mogę stwierdzić, że podkład sam w sobie ma świetne krycie i jest bardzo drobno zmielony. Trwałość na skórze- bez zarzutu, chyba nawet najlepsza ze wszystkich testowanych przeze mnie minerałów do tej pory!:)

Trzy pozostałe próbki (dwie w wygodnych słoiczkach) to podkłady marki BareFaced Beauty. 
Kolory, jakie wybrałam to: Gracious, Promise i Innocent. Na stronie można przeczytać, że Gracious i Promise będą pasować jasnym lub średnio-jasnym karnacjom o neutralnym odcieniu, natomiast o Innocent dowiemy się, że powinien się sprawdzić przy cerze lekko brzoskwiniowej i żółtawej. No cóż... Ja nie do końca się z tym zgadzam. Moim zdaniem po przeczytaniu opisu bardzo ciężko będzie nam dojść, który kolor rzeczywiście mógłby nam pasować. Ponadto podkłady BareFaced Beauty różnią się znacząco także wykończeniem, co niestety nie jest uwzględnione na stronie. Byłam zaskoczona po otrzymaniu przesyłki, ponieważ po pierwsze, Gracious i Promise wydały mi się zdecydowanie bardziej żółto-brzoskwioniowe od Innocent, a po drugie, oba są lekko rozświetlające, w przeciweństwie do matowego i wręcz tępego w dotyku "kolegi".
Poniżej wklejam porównanie wszystkich kolorów na skórze, włącznie z Lily Lolo Popcorn. Zdjęcie zrobiłam w świetle dziennym i moim zdaniem, dobrze oddaje ono poszczególne odcienie podkładów:


od lewej: Lily Lolo POPCORN, Blusche full matte BRAZILIAN, BF Beauty PROMISE, BF Beauty INNOCENT, BF Beauty GRACIOUS  
  Największy problem z oceną miałam własnie w przypadku tych dwóch kolorów: Gracious i Promise. Podkłady zawierają mikroskopijne drobinki, które ładnie rozświetlają skórę (nie są widoczne na twarzy). Mają też bardzo przyjemną, dość "kremową" i jedwabistą, jak na minerały, formułę. Wierzę, że takie właściwości spodobają się posiadaczkom cery suchej. Krycie oceniłabym na średnie w kierunku dobre, porównywalne do Lily Lolo (im więcej warstw, tym jest mocniejsze). Jeśli chodzi o aplikację to w moim przypadku dużo łatwiej idzie mi nakładanie podkładów o bardziej matującym wykończeniu i konsystencji, ale podejrzewam, że jestem jakimś wyjątkiem w tej kwestii:D
Z odcieniem Innocent sprawa ma się zupełnie inaczej. Na mojej buzi wygląda trochę trupio, myślę, że lepiej sprawdziłby się przy bardzo jasnej i neutralnej karnacji. Myslę też, że będzie to produkt odpowiedni dla cery tłustej i mieszanej. Tutaj nie znajdziemy rozświetlających drobinek, podkład jest też znacznie bardziej kryjący i suchy w konsystencji. Przypomina nieco próbkę minerałów Blusche. Ponieważ mam jeszcze dość sporo Innocent w słoiczku, znalazłam na niego sposób i używam w roli bazowego cienia na powiekę. W związku z tym, że podkład ten jest mocno matujący, świetnie sprawdza się przy tłustych powiekach. W sumie działa porównywalnie do bazy z Kobo:)! Przedłuża trwałość makijażu, stanowi rewelacyjny "podkład" pod kreskę z linera itp.

Jak widzicie, zamówione przeze mnie minerały są bardzo zróżnicowane:). Mi najbardziej ze wszystkich przypadł do gustu kosmetyk Blusche. Niewykluczone, że kiedyś zdecyduję się na podkład z tej firmy, ale oczywiście w odcieniu bardziej dobranym do mojej karnacji. Teraz chyba przetestuję jakiś zestaw z kolorówki, bo bardzo zachęcająco pisze o nich italiana na swoim blogu, na przykład TUTAJ :)

Pozdrawiam i jestem ciekawa Waszych opinii na temat Blusche i BareFaced Beauty!



poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dlaczego nie polubiłam się z filtrem Bioderma Photoderm max spf 50+ tinted ultra-fluid suncare


Hej,


  Dzisiaj będzie krótka prezentacja kremu tonującego z filtrem aptecznej marki Bioderma, który kupiłam na szybko parę miesięcy temu. W najbliższej aptece nie było praktycznie żadnego wyboru, wzięłam produkt Biodermy, bo dzięki di miałam okazję zapoznać się wcześniej z jego próbką. Za opakowanie 40 ml zapłaciłam prawie 60 zł i okazało się, że pierwsze wrażenie bywa mylące, a pełnowymiarowy produkt stosowany na dłuższą metę może okazać się niewypałem;)


Nie podejmę się analizy składu, nie będę też pisać nt. jego stabilności etc., uznałam z góry, że tak, jak większość filtrów tej firmy, także i ten będzie miał w składzie to co trzeba, żeby chronić skórę przed promieniowaniem. Przykładowa recenzja innego kremu Biodermy u di- AKN Mat spf 30 KLIK

Zresztą podawanie składu i tak jest chyba zbyteczne, bo filtra nie polecam i z racji jego wad, koloru i ceny pewnie mało kto się na ten produkt zdecyduje.

   Przede wszystkim, chybionym pomysłem było dodanie do tego kosmetyku składników barwiących, bo odcień fluidu wyraźnie wpada w pomarańczowy. Małą próbkę kremu testowałam latem i wtedy kolor jako tako korespondował z moją opalenizną. Teraz jednak jego odcień jest nie do przyjęcia nawet dla mnie- dość ciepłego typu urody. Podejrzewam, że dla większości osób ten filtr będzie zdecydowanie za ciemny i za pomarańczowy, a warto pamiętać o tym, że kremu z filtrem trzeba nakładać przecież dosyć sporo.
Nie zostawiłam sobie tubki do zużycia na następne lato, bo kosmetyk jest ważny od otwarcia tylko 9 miesięcy, a w opakowaniu jest go naprawdę bardzo dużo i chcę go zużyć jak najszybciej;)


  Z kolorem jakoś sobie radzę, staram się wszystko wyrównywać podkładem mineralnym i brązerem, ale schodzi na to trochę czasu. Tymczasem krem ma jeszcze szereg innych wad, które przeszkadzają mi bardziej niż nietrafiony odcień...
  Znacie pewnie moją awersję do silikonów w kremach do twarzy. W tym przypadku machnęłam na to ręką, bo sądziłam, że ich dodatek pomoże w rozprowadzaniu tego klajstra na twarzy. Nic bardziej mylnego- filtr rozprowadza się koszmarnie!  Jest dziwnie tępy, zostawia smugi oraz pomarańczowe placki i trzeba się z nim strasznie siłować. Jednocześnie warstwa, którą pozostawia, nie jest tłusta, ale jakaś taka lepiąca się i bardzo nieprzyjemna. Mam wrażenie jakbym wysmarowała się klejem w sztyfcie;) W związku z tym, nakładanie na to wszystko makijażu także nie należy do przyjemności... Dobrze, że używam minerałów;) Twarz przetłuszcza się też dwa razy szybciej po użyciu tego filtra. Oczywiście wiem, że kremy tego rodzaju  nie pozostawiają na skórze matowego wykończenia, ale mimo wszystko, nie miałam takich problemów choćby z Antheliosem z La Roche Posay. Nie muszę też chyba mówić, że nie ma się co dopatrywać jakichkolwiek pielęgnacyjnych właściwości w tym filtrze;)

Okej, wylałam swoje żale, tak ku przestrodze...;) Chętnie teraz wysłucham Waszych kosmetycznych żali:D:D:D

Wiem już, że następny w kolejce do testów będzie L'oreal UV Perfect spf 50 i myślę, że będą to bardziej udane testy!:)



czwartek, 17 stycznia 2013

Rossmann-post zakupowy

Hej!

Do  tej pory pojawiły się na moim blogu chyba tylko dwa posty zakupowe:

drobne sierpniowe zakupy- notka Co nowego...
oraz zakupy kolorówkowe z Natury na wyprzedaży starych kolekcji Catrice TUTAJ

 Nie byłam i nadal nie jestem przekonana do postów tego rodzaju, bo wciąż nie mam pewności, czy takie notki są dla Was ciekawe i w jakikolwiek sposób przydatne? :) mam nadzieję, że wypowiecie się na ten temat w komentarzach.
Zachowałam z moich wczorajszych Rossmannowych sprawunków paragon, żeby móc Wam służyć chociaż informacją na temat cen pokazywanych tu produktów:) Zapraszam więc na przegląd mojego zakupowego koszyczka:D



 Warto wspomnieć, że za zakupy zapłaciłam przy pomocy karty upominkowej, którą znalazłam w tym roku pod choinką:) Takie karty to jeden z moich ulubionych prezentów.

  Przede wszystkim zainwestowałam w moje ulubione chusteczki oczyszczające Alterry o których napisałam nawet oddzielną notkę. Zapraszam do poczytania KLIK .
O ile tylko nie macie uczulenia na aloes to serdecznie je Wam polecam, bo są naprawdę wszechstronne, a do tego mocno nasączone i nie wysychają.
Kupiłam również mniejsze opakowanie chusteczek "myjących" dla niemowląt Babydream (aaach ten pudrowy zapach ^^), żeby mieć je pod ręką przy robieniu makijażu (np.do poprawek) oraz żeby móc je spakować do torebki przed wyjściem. Są zdecydowanie mniej nasączone, ale wystarczająco, żeby przetrzeć np. lekko ubłocone buty:D To sposób, który poznałam dzięki przyjaciółce- naprawdę warto mieć przy sobie wilgotne ściereczki w taką pogodę:)!
Podczas makijażu przecieram nimi także palce brudne od korektora lub cieni, bo inaczej zostawiam na paletach i pędzlach paskudne ślady. Same pędzelki też można nimi wytrzeć w trakcie/po pracy:)



Oba opakowania chusteczek kupiłam w regularnej cenie:
Alterra (25 sztuk) - 3,99 zł
Babydream (15 sztuk) - 2,19 zł

  Następnie wrzuciłam do koszyczka puder Synergen w odcieniu 03. To mój ulubiony puder drogeryjny i nawet nie szukam innego. W moim przypadku bardzo dobrze i na długo matuje, a do tego lekko wyrównuje koloryt. Nakładam go prawie zawsze załączoną gąbeczką, którą uwielbiam. Mam świadomość tego, że może być z niej niezłe siedlisko bakterii, dlatego często spryskuję ją czymś dezynfekującym.
Oczywiście nadal jestem fanką pudru perłowego, ale są momenty kiedy potrzebuję użyć czegoś mocno matującego i w tym wypadku Synergen wygrywa. Ma też poręczne opakowanie, dobre na wyjazd:)



Puder Synergen kosztował 9,39 zł


Kolej na krem Alterry dla skóry młodej i wymagającej:


  Skończył się mój podstawowy krem do twarzy Physiogel. Pisałam o nim TUTAJ . Nadal uważam, że to świetne mazidło, które bardzo pomaga mojej skórze utrzymać odpowiedni poziom nawilżenia. Miałam ambicje ukręcić coś nowego sama, ale nie starczyło mi ani zapału ani czasu. Tym razem postanowiłam kupić coś tańszego i lżejszego w konsystencji. Coś, co sprawdziłoby się lepiej przy moim obecnym okropnym filtrze, który sam w sobie jest nieprzyjemnie lepki. Kupiłam więc ten oto krem z dziką różą, bo miałam okazję testować go w czasie wakacji i bardzo mi się wtedy spodobał.

Tutaj znajdziecie recenzję tego i innego kremu firmy Alterra w wykonaniu di- KLIK!

Krem Alterra z dziką różą- 11,99 zł

  Ostatnimi czasy zaczęły mnie irytować żele na okolice oczu z Flos leku. Mam wrażenie, że przestały na mnie działać i nie czuję już nawet tego lekkiego napięcia skóry po użyciu. Postanowiłam kupić coś nowego, bo skóra pod oczami to najbardziej suchy "region" na mojej twarzy i wymaga specjalnej troski:D Ostatecznie zdecydowałam się na serum Age Performance Rossmannowskiej marki Rival de Loop.


Ma za zadanie ujędrniać i nawilżać nakładane 2x dziennie pod krem. Na drugim miejscu w składzie znajdziemy sok z aloesu, więc kolejny raz przypominam, że osoby uczulone powinny uważać. Opakowanie (z pompką!:) ) zawiera 5 ml płynnego żelu i kosztowało 7,99 zł. 
OD JUTRA (18.01.2013) ZNAJDZIECIE JE NA PÓŁKACH W PROMOCJI ZA 6,49 zł.

   Różowy zmywacz do paznokci Isana (50 ml) kupiłam w promocji za 1,99 zł. Jest malutki, ale bardzo wydajny i zmywa każdy, nawet ciemny, lakier raz dwa!


   Małe podgrzewacze do kominka zapachowego (30 sztuk) kosztowały mnie 8,99 zł.

 
  To są najlepsze świeczki typu tealight, jakie znam i nie kupuję już innych. Może kogoś zdziwi moje stanowcze podejście w tej kwestii, ale parę razy kupiłam tańsze podgrzewacze w Tesco i Pepco i za każdym razem byłam z nich bardzo niezadowolona. Są prawie o połowę mniejsze i trzeba było je wypalać na raz. Niemożliwością było takiego tealight'a zgasić, a potem odpalić ponownie. Wypalony do połowy nadawał się tylko do wyrzucenia. Z tymi podgrzewaczami rzecz ma się inaczej. Można je spokojnie gasić i zapalać ponownie:)

   Kupiłam również zachwalane na wielu blogach chusteczki jednorazowe Alouette do pielęgnacji twarzy. Czytałam o nich wiele i zakup był tylko kwestią czasu:D!



 Jak dobrze wiecie, wieczorem oczyszczam twarz metodą OCM (mieszanka olejowa+ ściereczka z mikrofibry). Do tej pory zawsze po takim myciu osuszałam skórę zwykłym małym ręcznikiem, który raz na kilka dni lądował w praniu. Jednak po zachwytach innych blogerek postanowiłam kupić do wycierania twarzy takie właśnie jednorazowe chusteczki. Rzeczywiście sprawdzają się rewelacyjnie! Mam nadzieję znaleźć dla nich także wiele innych zastosowań.
Opakowanie kosztowało 5,59 zł, znajdziemy w nim 30 sztuk kwadratowych i dość grubych ręczników papierowych. Czy to się opłaca- jak za zwykłe chustki/ręczniki papierowe? Najlepiej wypróbujcie i oceńcie same:)

   Na koniec pokażę Wam jeszcze kolejny kosmetyk marki Alterra, czyli krem do rąk, który oczywiście zapomniałam sfotografować na zbiorowym zdjęciu;)



Ten krem to następna rzecz, którą miałam okazję przetestować będąc na wyjeździe (pozdrowienia dla Kruhej:D!) i również bardzo przypadł mi do gustu.
Przyznaję, że zapominam o używaniu kremu do rąk, robię to bardzo nieregularnie, ale ostatnio nawet ja poczułam, że coś jest z moimi dłońmi nie tak;) Kupiłam więc krem, który nie zostawia wyraźnie lepkiej powłoki, ale dobrze łagodzi podrażnienia wywołane czynnikami zewnętrznymi. Pisała o nim niedawno anuszka . Zgadzam się z nią, że krem zostawia lekko woskową warstewkę (chyba wszystkie kremy Alterry się tym charakteryzują), ale ja ten efekt bardzo lubię. Dla Anuszki ten kosmetyk okazał się niewystarczający, ale dla mnie jest jak najbardziej ok:) Pachnie dokładnie jak odżywka do włosów z tej samej serii.
Swoją drogą, mam zamiar go również zastosować do "kremowania" włosów:) O tej technice możecie przeczytać na blogu Idalii KLIK! .
Krem do rąk Alterra kosztował 7,99 zł ( 75 ml)

Okej, kupiłam jeszcze herbatę zieloną Dilmah z jaśminem (baaaardzo lubię), ale to już naprawdę wszystko:)

Jak się Wam podobają posty zakupowe? Znacie coś z mojego zakupowego koszyczka?:) Za jakiś czas pewnie skrobnę parę słów o niektórych produktach.  O czym chciałybyście poczytać w pierwszej kolejności?
Pozdrawiam!



piątek, 11 stycznia 2013

Moje kosmetyczne sekrety i dziwactwa


      Cześć,

   W blogosferze pojawiła się ostatnio nowa zabawa do której przyłączyło się już kilka dziewczyn, między innymi Karminowe usta oraz Asia z Facehairbodycare . To właśnie ona zachęciła mnie do wzięcia udziału:)
Bardzo spodobały mi się posty obu dziewczyn, więc nie trzeba mnie było długo namawiać. Zatem jeżeli macie ochotę, zapraszam Was do poznania kilku moich kosmetycznych sekretów oraz dziwactw.


KOSMETYKI DLA DZIECI

  Nie jestem jeszcze mamą, ale mimo to regularnie zdarza mi się kupować produkty przeznaczone do pielęgnacji niemowląt i wcale nie jest to spowodowane tylko i wyłącznie (jak mogłybyście się spodziewać) niezłymi składami tych serii.  Mam bowiem wielką słabość do... zapachu takich kosmetyków ^^  . Uwielbiam tę lekko pudrową i słodkawą nutę, wyczuwalną w większości płynów, szamponów i kremów dla dzieci. Dodatek rumianku również mile widziany;)
 Swoją drogą, wiele z tych produktów jest dobrych jakościowo i sprawdza się w pielęgnacji osób nie będących już dziećmi;)

szampon Hipp- u mnie jako żel do mycia:D, puder - u mnie w roli suchego szamponu <3
Guerlain Paris  L'instant Magic woda perfumowana

 Na dowód swojego dziwactwa przypomnę Wam notkę o moim pierwszym wosku zapachowym Yankee Candle, który kliknęłam na allegro od razu kiedy zobaczyłam, że jest o zapachu "Baby powder":) . Do tej pory jest to mój ulubiony wosk do kominka! KLIK!
Jakby tego było mało, często wyszukuję na sklepowych półkach wody toaletowe i perfumowane, które również zawierają podobne pudrowe nuty. Jeden z moich ulubieńców, o którym wspominałam Wam w zeszłym roku, czyli Guerlain L'instant Magic bardzo dobrze spełnia moje oczekiwania w tej kwestii ;) Jakiś czas temu znalazłam też niemal idealny zapach Bvlgari , który został stworzony z myślą o młodych mamusiach :D :

źródło-hiperfumeria

Kupiłabym go z pewnością, gdybym tylko nie miała zapasu innych buteleczek.
Tak więc przyznaję się, że przepadam za takim właśnie delikatnym, kojącym zapachem, który kojarzy mi się z dzieciństwem, bezpieczeństwem i zupełną beztroską:) Czy ktoś tu podziela mojego bzika?



KONTUROWANIE TWARZY
 
  Często żartuję, że moja twarz przypomina przygnębionego buldoga, co w połączeniu z taką, a nie inną budową oczu, daje wrażenie permanentnie smutnego wyrazu twarzy (o ile oczywiście właśnie się nie uśmiecham) ;) W związku z tym, jakiś czas temu polubiłam konturowanie twarzy, które optycznie trochę zmienia jej kształt. O ile mam czas i ochotę, wykorzystuję do tego kilka kosmetyków i wyczyniam różne "zabiegi".
Zdarza mi się zaczynać modelowanie od matowego brązowego cienia i małego pędzelka do makijażu oczu. Bardzo dobrze sprawdza się ten oto Inglot 7 fs lub Mac 217 wraz z ciemnym, chłodnym brązem z kompletu Catrice, który z zasady służy do korygowania brwi. Długo nie mogłam znaleźć zastosowania dla tego ciemniejszego koloru, a do tego jest jak znalazł. Cienie do brwi mają nawet lepszą konsystencję i wykończenie do takiego konturowania niż tradycyjne produkty w kamieniu- moim zdaniem oczywiście. Wiem, wiem, komplecik jest mocno wysłużony ;)

do modelowania używam ciemniejszego koloru,  jaśniejszy służy mi  zgodnie z przeznaczeniem do poprawiania brwi
Takim sprzętem podkreślam dość wyraźną linią kości policzkowe, linię żuchwy i skronie, a następnie rozcieram wszystko normalnym pędzlem do twarzy z odrobiną tradycyjnego brązera, już w cieplejszym odcieniu:). Szczyt kości policzkowych rozjaśniam rozświetlaczem. Jak wiecie, uwielbiam także róże do policzków dlatego lubię dodać go odrobinę dla ożywienia twarzy. Jestem pewna, że dla wielu z Was to wszystko będzie przesadą, ale w końcu miałyśmy dzielić się także dziwactwami, nieprawdaż?:) Może nawet ktoś skorzysta z tego pomysłu na modelowanie.
No i chciałabym zaznaczyć, że to nie jest moja makijażowa rutyna, to jest raczej wersja hard na wyjścia:)

MAKIJAŻOWE POPRAWKI (albo raczej ich brak:P)


moja torebkowa kosmetyczka :)
Tu będzie krótko, ale chciałam Wam tylko napisać, że choć niemal przed każdym wieczornym wyjściem pakuję do kosmetyczki kilka kosmetyków do ewentualnych poprawek makijażu, to praktycznie nigdy potem z nich nie korzystam. W sumie nie wiem, po co targam ze sobą puder i róż, jeżeli potem nawet nie zamierzam ich ani razu użyć. Ot takie kolejne moje dziwactwo;)

BAZA POD CIENIE DO POWIEK
 
 Bez bazy mój makijaż oczu zniknąłby w przeciągu godziny. Dopóki nie zapoznałam się z tym kosmetykiem, miałam masę problemów z rolującymi się i blaknącymi cieniami.


Długo myślałam, że nie będzie mi dane korzystać z tych wszystkich pięknych kolorów, jakie widywałam w drogeriach i w Internecie. Najpierw wypróbowałam słynną bazę z Art deco, później przerzuciłam się na tańszą i równie świetną bazę Kobo. Obie sprawdzają się bardzo dobrze na co dzień, ale znalazłam kosmetyk, który nie zawodzi nawet podczas sytuacji ekstremalnych. Mam na myśli płynne cienie Max Factor Masterpiece, które są rewelacyjne nie tylko stosowane samodzielnie, ale także jako baza pod inne cienie. Niestety jakiś czas temu firma przestała je produkować i pomału zużywam swoje opakowanie brązowego cienia, które zakupiłam w ostatniej chwili. Wbrew pozorom ten kolor nie nadaje się tylko do ciemnych i brązowych makijaży, jeżeli rozetrzemy na powiece niewielką ilość, sprawdzi się nawet pod jaśniejsze cienie. Mimo że już go w sklepach nie dostaniecie, polecam rozejrzeć się za cieniami o podobnej konsystencji- płynnych, w musie lub kremie, bo z mojego doświadczenia wynika, że makijaż trzyma się na nich dłużej niż na tradycyjnej bazie, a przy okazji mogą nam wyjść ciekawe efekty kolorystyczne:) Kiedy skończę swoją buteleczkę Masterpiece planuję zainteresować się bliżej produktem Mac'a, czyli słynnym Paint Pot. Te kremowe cienie zrobiły już w sieci furorę i słyną ze świetnej trwałości, na czym mi bardzo zależy:)
Tak więc to był sekret mojego nienaruszonego makijażu podczas całonocnej sylwestrowej zabawy itp. ^^

To już wszystko, o czym chciałam Wam dziś napisać. Mam nadzieję, że spodobał się Wam taki niecodzienny post.
Podzielcie się Waszymi sekretami i dziwactwami w komentarzach!:)

Byłoby fajnie, gdyby o swoich zwyczajach napisały również:

moja ulubienica Idalia

moja przyjaciółka di

oraz (niepisząca od wieków) moja towarzyszka dziecięcych zabaw milly

i każda inna blogerka, której spodoba się ta zabawa!




niedziela, 6 stycznia 2013

Trwały kolor na ustach? produkty cz. I - Lip tint i Lip stain


Hej!

  Od kilku dni próbowałam wstawić nową notkę, ale pojawiał się problem z dodawaniem zdjęć. Jakoś się z tym uporałam i mam nadzieję, że już się to nie powtórzy. Za pomocnego maila dziękuję Gurmetce :)!

  Jako fanka (może trafniej by było maniaczka?) mazideł do ust chętnie testuję nowości. Najlepiej jeśli producent zapewnia, że jego kosmetyk cechuje wyjątkowa trwałość, bo wtedy istnieje duże prawdopodobieństwo, że prędzej czy później się nim zainteresuję:)

  Swój wywód zacznę od kosmetyków typu lip tint lub lip stain. Są to najczęściej płynne barwniki do ust na bazie wody. Wnikają w wargi i są na nich niewyczuwalne, nie dają również żadnego połysku, nie odbijają się na naczyniach etc. Na ustach dają więc bardzo naturalny wygląd- często określa się ten rezultat jako lekko przygryziona warga;) Efekt da się oczywiście stopniować poprzez dokładanie kolejnych warstw.
Kolor w opakowaniu zawsze wygląda nieco inaczej i intensywniej niż nałożony na usta lub skórę.Wygląd końcowy zależy w dużej mierze także od naturalnej barwy naszych warg.

  Lip tinty spotykam najczęściej w formie płynnej, w pojemniczkach przywodzących na myśl lakier do paznokci lub błyszczyk. Lip stainy częściej widuję w pisaku. Nie jest to chyba jednak żadna reguła, bo spotykam także flamastry do ust o nazwie lip tint i odwrotnie. Na moje oko cała ta grupa produktów wykazuje bardzo podobne właściwości, a różnią się głównie nazwą nadaną przez producenta i formą opakowania.

 Nie jestem znawcą tematu, próbuję go ugryźć po swojemu, więc będę wdzięczna każdemu, kto wtrąci swoje przysłowiowe trzy grosze w tej kwestii pod postem:)!

  W swojej kolekcji mam próbkę Benetint od Benefit oraz pełnowymiarowy produkt z Bell: Permanent Make up lip tint nr 2 ( piękna ciepła czerwień z pomarańczowym akcentem) :







Zobaczcie, jak bardzo formuła tych kosmetyków różni się od tradycyjnych szminek i błyszczyków:


po lewej Benetint

po szorowaniu dłoni wacikiem z dwufazowym płynem do demakijażu!


kilka warstw Benetint nałożonych pędzelkiem z opakowania


kilka warstw lip tinta z Bell nałożonych szpatułką prosto z opakowania


    Muszę przyznać, że na początku nie polubiłam się z produktem Bell, teraz jednak bardzo mi się spodobał i widzę, że odpowiednio aplikowany, fajnie się sprawdza. Okazuje się, że w moim przypadku najlepszą metodą jest nałożenie prosto z opakowania 2-3 cienkich warstw kosmetyku, a po wchłonięciu przetarcie ust lekko wilgotną chusteczką. Wtedy efekt jest naprawdę trwały, naturalny i baaardzo mi się podoba!:) Benetint także dobrze się spisuje przy takim sposobie aplikacji.
Tak to mniej więcej wygląda na przykładzie lip tinta z Bell:


   Wiele firm, w tym Benefit ze swoim Benetint na czele, ma w swojej ofercie barwniki 2 w 1, czyli takie lip&cheek tint, które można stosować również jako płynny róż do policzków. Najwygodniej wymieszać odrobinę barwnika z podkładem i w ten sposób nakładać na twarz, inaczej można narobić sobie plam, ale przy odrobinie wprawy da się tego uniknąć.

Przykładowy lip& cheek tint marki MeMeMe:

zdjęcie  pochodzi ze strony wizaz.pl

   Bardzo podobają mi się również wszechstronne tinty, które pokazywała kiedyś na swoim kanale Azjatycki Cukier, ale niestety zupełnie nie wychwyciłam, jaka firma je produkuje. Może jakaś dobra dusza podpowie w komentarzach?:)

   Barwniki do ust w formie flamastra mają, jak już się naprodukowałam wyżej, bardzo podobne właściwości do tintów w typowo płynnej formie. Miałam tylko jeden taki produkt z limitowanej kolekcji Essence i całkiem miło go wspominam.

Tego typu kosmetyki znajdziecie, między innymi, w szafie Astor, Max Factor oraz Catrice.

Na zdjęciu lip stain od Catrice:

zdjęcie z wizaż.pl

W ramach podsumowania- wady i zalety:)

Plusy lip tintów i lip stainów:

* naturalny wygląd i ciekawy efekt- coś innego i nowego po tych wszystkich typowych mazidłach;)
* trwałość
* możliwość kombinacji z innymi kosmetykami do ust. Przykładowo, na warstwę barwnika można nałożyć błyszczyk lub transparentną pomadkę. Można osiągnąć ciekawe efekty kolorystyczne, lub przedłużyć w ten sposób trwałość nakładanej szminki itp.

Minusy:

* trudności w aplikacji
* jeżeli nakładamy/ rozcieramy tinta palcem, bardzo ciężko będzie nam go później domyć
* barwnik czasami bywa "kapryśny" i nie chce się rozkładać na ustach równomiernie
* trudności przy wyborze koloru, ponieważ tinty zupełnie inaczej prezentują się na ustach niż w pojemniczku, czy nawet na skórze dłoni

Znacie?  Używacie tych lub podobnych barwników do ust, policzków?:)