piątek, 20 grudnia 2013

Sylveco krem brzozowy z betuliną

Witajcie:)!




  Polska marka Sylveco cieszy się ostatnio ogromną popularnością. Nigdy wcześniej miałam żadnego kosmetyku tej firmy, ale wygrana w rozdaniu u Ekocentryczki umożliwiła mi przetestowanie brzozowego kremu z betuliną:) I dziś zapraszam do poczytania na jego temat:)

Pojemność: 50 ml
Cena: około 24 zł
Skład: krótki i naturalny!:) Lista poniżej:
woda, olej sojowy, olej jojoba, olej z pestek winogron, wosk pszczeli, betulina, stearynian sodu, kwas cytrynowy.
Krem nie zawiera konserwantów, stąd krótki termin ważności, nie znajdziecie w nim także substancji zapachowych.

A czym jest BETULINA?
To związek, który znajduje się w korze brzozy. Wykazuje bardzo ciekawe działanie, między innymi:
- chroni skórę przed czynnikami rakotwórczymi, wolnymi rodnikami, powodującymi starzenie
- wykazuje działanie przeciwwirusowe i przeciwgrzybicze
- regenerujące, szczególnie w przypadku stanów zapalnych i podrażnień, likwiduje także objawy świądu
- reguluje wydzielanie sebum
- hamuje rozwój bakterii, wywołujących trądzik
- poprawia koloryt skóry

Jak widzicie, betulina ma niesamowite działanie i każda skóra powinna ją pokochać;)




Termin przydatności po otwarciu: 3 miesiące
Opakowanie: plastikowy słoiczek, w środku znajduje się dodatkowe ochronne wieczko
Krem jest do kupienia na stronie producenta www.sylveco.pl
Na stronie można też łatwo sprawdzić adresy sklepów stacjonarnych, które oferują kosmetyki tej marki:)

Produkt jest przeznaczony właściwie dla każdego, ale przede wszystkim dla posiadaczy skóry wrażliwej, atopowej oraz przesuszonej.
Nadaje się zarówno do stosowania na dzień, jak i na noc.

MOJE SPOSTRZEŻENIA:

Bardzo się z tym kremem polubiłam:) Jestem niemal pewna, że będzie gościł w mojej kosmetyczce również w następnym sezonie jesienno-zimowym, bo właśnie na ten okres idealnie się dla mojej mieszanej skóry nadaje:)
Krem jest mocno tłusty. Ma zwartą konsystencję masła do ciała, które dość ciężko wydobywa się ze słoiczka, jednak topi się pod wpływem ciepła palców. Niestety dość tępo nakłada się go na twarz.
 Krem przede wszystkim skórę natłuszcza i koi, nawilżenie nie jest odczuwalne od razu, raczej dopiero przy regularnym stosowaniu i nie powiedziałabym, żeby było wystarczające np.dla skóry suchej, czy wręcz przesuszonej.
Początkowo używałam kremu wyłącznie na noc, co 2 dzień, czyli na zmianę z kwasowym tonikiem. Rano budziłam się z wypoczęta twarzą o jednolitym kolorycie, w dodatku zupełnie matową! Widoczne było także działanie przyspieszające regenerację skóry np. po wypryskach i zadrapaniach.
Brak problemu zatykania porów, czy innych przykrości zachęcił mnie do użycia go również cienką warstwą w pewien zimny poranek. Po lekkim wchłonięciu nałożyłam warstwę minerałów i wszystko dobrze razem zagrało, czułam też, że skóra jest dobrze chroniona przez zimnem i wiatrem. Raz na jakiś czas stosuję krem brzozowy właśnie w ten sposób.
Mimo swojej tłustej konsystencji moja skóra bardzo dobrze toleruje i "sprawnie chłonie" ten produkt.
Muszę też przyznać, że dawno nie miałam skóry w tak dobrej kondycji, ostatnio, odpukać, prawie nie pojawiają się na mojej skórze nieproszeni goście, ani żadne uczulenia. Nie wykluczam, że używanie tego kremu mi w tym pomogło :)!

Mogę mu zarzucić kiepskie opakowanie, bo mimo ochronnego wieczka, do powierzchni kremu i tak z łatwością przyczepiają się różne nitki i drobne kłaczki, co bardzo mnie denerwuje.
Moim zdaniem nie nadaje się także jako jedyny krem pielęgnacyjny na okres zimowy, bo przydałoby się dodatkowo coś o mocniejszym działaniu nawilżającym, aby ten krem wspomóc.
 Konsystencja nie należy może do najłatwiejszych, ale dla mnie nie jest to jakiś znaczący minus;)

Warto spróbować takiego gotowca, jeżeli szukacie czegoś z dobrym składem na jesień i zimę:)
Znacie kosmetyki Sylveco?


wtorek, 10 grudnia 2013

Jak nakładać korektor mineralny- Earthnicity Minerals (foto)


Cześć!

Czeka Was dzisiaj dłuuuga notka;)



  Wpis na temat metod nakładania podkładu mineralnego powstał już dawno temu, ale od tamtej pory jest jednym z najchętniej czytanych postów na moim blogu, co niezmiernie mnie cieszy:)
Do przeczytania TUTAJ.

  Dzisiaj natomiast zapraszam Was na prezentację mojego sposobu nakładania korektora mineralnego. Skupię się na problematycznym obszarze wokół oczu, a do tej skromnej prezentacji posłuży mi kosmetyk firmy Earthinicity Minerals, która dopiero niedawno zawitała ze swoją ofertą do Polski. Ja otrzymałam do testów mini produkt w odcieniu Honey. Połączę więc ten wpis z krótką recenzją, którą zamieszczę na samym końcu:)

Na zdjęciu poniżej z moim ulubionym pędzlem do nakładania korektorów mineralnych- Inglot 7 fs




* Jak przygotować skórę przed nałożeniem korektora mineralnego?

  Przede wszystkim skóra powinna być nawilżona, choć w tym wypadku najlepiej, gdyby nasz krem/żel na dzień dobrze się wchłaniał i nie pozostawiał wyczuwalnego filmu, ponieważ istnieje ryzyko, że wówczas korektor trochę się zważy i osadzi w zmarszczkach. Co prawda, najczęściej dzieje się tak zaraz po nałożeniu korektora, a po roztarciu palcem lub pędzlem kosmetyk rozkłada się już dobrze i nie migruje przez resztę dnia, ale nie zaszkodzi uważać od początku:)

* Jaki pędzelek wybrać?

  U mnie najlepiej sprawdzają się puchate pędzle, nie mam takiego specjalnie dedykowanego dla korektorów mineralnych, ale to nie szkodzi:). Moim ulubionym jest lekko skośny pędzel do cieni z Inglota 7 fs. Zamiennie używam dwóch syntetycznych pędzelków z zestawu Ecotools: crease i highlight Prawdopodobnie ani razu nie użyłam ich zgodnie z przeznaczeniem;)

korektor Earthinicty i pędzle Ecotools: skośny "crease" i "highlight" ze szpicem
* Nakładamy korektor:) :

1. "Zanurzamy" pędzelek w korektorze i bardzo dokładnie strzepujemy jego nadmiar.


2. Bardzo delikatnie suniemy pędzlem od zewnętrznego kącika do wewnętrznego i z powrotem. Całość w międzyczasie możemy leciutko rozcierać wykonując drobne, koliste ruchy.


3. Żeby zwiększyć krycie dokładamy kolejne, cienkie warstwy tym samym sposobem. Gotowe!

Poniżej efekt PRZED i PO:

 można powiększyć:)

po lewej- nic, po prawej kilka warstw korektora mineralnego Earthnicity

Pokażę Wam jeszcze drugie oko "zrobione" przy pomocy pędzelka Ecotools Highlight:



goła skóra
Ten pędzelek ze swoją lekko "zaostrzoną" końcówką sprawdza się w docieraniu do wewnętrznego kącika oka:)

nakładamy

kilka warstw korektora mineralnego Earthnicity odcień Honey

  Podobną metodą i z pomocą puchatego pędzla można nałożyć korektor na inne obszary twarzy, u mnie sprawdza się chociażby w okolicy skrzydełek nosa. Na pojedyncze małe zmiany raczej się nie nada, chyba, że skorzystamy z innego aplikatora.

Inne pędzle, na które moim zdaniem, warto zwrócić uwagę:

Inglot 6ss
Hakuro H67
Hakuro H64

Jeśli chodzi o popularny MAC 217 to dla mnie jest trochę zbyt płaski i sztywny.



* O samym korektorze Earthnicity słów kilka

Muszę przyznać, że mimo wielu obaw i kiepskich doświadczeniach z próbkami korektorów z Annabelle (np. przez nietrafione kolory), ten zaskoczył mnie bardzo na plus. Dlaczego?

- produkt jest niezwykle lekki, niewyczuwalny na skórze

- efekt w moim odczuciu jest tak naturalny, ze praktycznie nie widać, ze na skórze mamy jakiś kolorowy kosmetyk

- kosmetyk nie wysusza nawet bardzo wrażliwej skóry pod oczami, brak uczucia ściągnięcia
- nie podkreśla tego, czego nie chcemy ;)

- wyjątkowo pasuje mi odcień- w opakowaniu niezły z niego "żółtek", po roztarciu okazuje się, że jest bardzo jasny, ale wciąż złoto-żółty

-trwałość jest wręcz zaskakująca, korektor wygląda właściwie przez cały dzień tak samo, nie warzy się ani nie ściera



Co na minus?

- krycie mogłoby być jednak mocniejsze, z uwagi na to, że jest to korektor. Jedna warstwa w moim przypadku jest zdecydowanie niewystarczająca.

- cena, bo za słoiczek o pojemności 2,5 g trzeba zapłacić aż 54,99 zł. Aktualnie w promocji można go kupić za 49 zł.


Mam nadzieję, że post okaże się dla Was pomocny. Jak oceniacie efekt?
Chętnie poznam Wasze metody.
  Jeśli znacie Earthnicity, podzielcie się swoją opinią w komentarzach i dajcie znać, jeśli polecacie inne korektory mineralne:) A może same je robicie?



poniedziałek, 2 grudnia 2013

Ulubieńcy- październik i listopad 2013

Hej!

Dzisiaj będą ulubieńcy z dwóch miesięcy:)

Praktycznie sama pielęgnacja, bo z kolorówki używałam wielu rożnych kosmetyków i żadnego nie umiem wyróżnić, poza jednym, o którym niżej:)



W związku z tym od kolorówki zacznę:


Kółko korektorów do twarzy firmy Wibo kupiłam w Rossmanie za około 14 zł.
Jestem z tego produktu bardzo zadowolona. Korektory mają bardzo przyjemną konsystencję- kremową, ale jednocześnie lekką, po nałożeniu robią się bardziej satynowe. Świetnie się z moją skórą stapiają i kryją to, co trzeba. Kolory w opakowaniu wydają się ciemne i nienaturalne, ale znacznie lepiej prezentują się rozprowadzone na twarzy. Ciemny beż okazał się niemal idealny dla mojej cery, co zresztą widać na zdjęciu poniżej.

korektory nałożone grubą warstwą:)
Ktoś chętny na bardziej obszerną recenzję?:)


Następne w kolejce będą dwa kremowe myjadła Ziaja, których używałam namiętnie przez ostatnie dwa miesiące. Mam dwie wersje- z jedwabiem i z kaszmirem. Obie są fantastyczne:)!



Za butlę o pojemności 500 ml przyjdzie nam zapłacić około 7-8 zł.
Wszystko zaczęło się od próbki mydła kaszmirowego, która była dołączona do jakiegoś czasopisma. Kilka dni później udało się dorwać pełnowymiarową wersję w aptece:)
Kolejną butelkę otrzymałam w prezencie urodzinowym od pewnego Dobrego Duszka, który nawet nie wiedział, że jestem taką fanką kaszmirowej wersji:)
Przede wszystkim mydła obłędnie pachną! Bardzo kobieco, leciutko orientalnie. Jak woda perfumowana dla kobiet, nie wiem, jak to dobrze ująć ;)
Na uwagę zasługuje także fakt, że mydła zawierają glicerynę, więc mają świetną konsystencję (taki śliski, "perłowy" krem) i nie wysuszają skóry. Używanie ich to naprawdę czysta przyjemność!


Tę mgiełkę chłodzącą z Beauty Formulas znalazłam na półce w Superpharm. Kosztowała tylko 5 zł:)! 


Niby woda w psikaczu, ale sprawdza się wyśmienicie jako tańszy zastępca wody termalnej, szczególnie jeśli musimy spryskiwać zasychające na twarzy maski. Czasem szkoda nam zużywać termalkę do tego celu;)

Uczucie chłodu jest bardzo przyjemne, a mgiełka jest rzeczywiście mgiełką- bardzo dobry dozownik:)
Producent obiecuje także nawilżenie, o dziwo coś w tym może jest, bo skóra nie cierpi z powodu ściągnięcia po użyciu, wręcz przeciwnie.
 Woda miała być bezzapachowa, ale ja po rozpyleniu czuję jednak delikatny zapach... jakby męskiego dezodorantu? ;)
W każdym razie za piątaka jest bardzo fajna!

Na koniec kilka słów o kremie, który stosowałam ostatnio bardzo regularnie. Jest to kosmetyk marki Sylveco- krem brzozowy z betuliną, który wygrałam w rozdaniu u ekocentryczki- KLIK .
Produkt jest dedykowany osobom ze skóra wrażliwą, przesuszoną i atopową. Ja jestem raczej z tych mieszanych, ale objawy atopii nie są mi obce, jak również sezonowe przesuszenia.


Bardzo jestem szczęśliwa, że w końcu mogłam wypróbować jakiś produkt tej firmy:)
Szczerze mówiąc, ten krem to takie trochę dziwadło- jest bardzo gęsty i tłusty, aż ciężko wybrać go z opakowania. Bardziej natłuszcza niż nawilża, ale przy cieniutkiej warstwie potrafi nieźle się wchłonąć. Ale jego największą zaletą jest wyrównanie kolorytu cery. Jeśli użyję go wieczorem, rano budzę się z jednolitą i ukojoną skórą, która nie jest ani przetłuszczona, ani wysuszona.
Myślę, że po wykończeniu tego, co mam, zamówię go sobie:)!

Jeśli jesteście zainteresowani/ane, mogę poświęcić mu także osobną notkę:)

Jacy byli Wasi faworyci ostatnich miesięcy?


sobota, 23 listopada 2013

Korektor w płynie 2 w 1 Eveline Art Scenic

Hej,

Mam nadzieję, że ktoś jeszcze do mnie pamięta, bo wracam  do Was dzisiaj z postem kolorówkowym:)!
W najbliższym czasie będzie można u mnie przeczytać o kilku różnych korektorach. Dzisiaj biorę na tapetę popularny i bardzo chwalony korektor w płynie polskiej marki Eveline:) Zapraszam!



Korektor dostępny jest wszędzie tam, gdzie znajdują się szafy Eveline. Ja swój kupiłam w drogerii Jasmin za 13 zł z groszami.
Pojemność to 7 ml
Opakowanie z gąbkowym aplikatorem, jak w błyszczykach
Kosmetyk jest dostępny w 3 odcieniach. Mój to środkowy 05 NUDE. Pozostałe dwa wydają mi się również bardzo trafione. Jaśniejszy powinien spodobać się bladziochom.

* Producent oczywiście obiecuje nam bardzo wiele:

-idealne krycie niedoskonałości
- efekt nieskazitelnej i promiennej cery
- niezawodną trwałość

Korektor ma dodatkowo zawierać mineralne pigmenty rozświetlające (obiecane 2 w 1 - krycie i rozświetlenie;) ).  Brak w nim natomiast substancji zapachowych.

Generalnie na opakowaniu jest aż gęsto od napisów i obietnic, czego ja osobiście nie znoszę.

* A jak się spisuje korektor Eveline w praktyce?:)

Produkt ma według mnie dwie podstawowe zalety:

- dobre krycie
-dobrą trwałość

Dodatkowo nadaje się zarówno pod oczy jak i na niedoskonałości cery. Pod oczami skóry nie wysusza ani nie przeciąża oraz raczej nie włazi w zmarszczki, a jeśli to robi to tylko w nieliczne i to zaraz po nałożeniu, co można błyskawicznie naprawić, czyli rozetrzeć palcem. Później nigdzie nie wędruje i ani nie zbiera. Na skórze reszty twarzy prezentuje się dobrze, nie podkreśla suchych miejsc.

Zaraz po nałożeniu oczywiście odrobinę się utlenia i minimalnie ciemnieje, ale wklepany dobrze łączy się z odcieniem mojej cery.

Poniżej możecie zobaczyć efekt lekkiego utlenienia (2 foto) oraz oczywiście właściwości kryjące kosmetyku:


"gołe" oko ;)


korektor Eveline art scenic 05 nude 
z wklepanym korektorem Eveline art scenic 05 nude

To, czego ten korektor na pewno nie robi to rozświetlenie.
W ogóle nie widzę tego efektu prawdę mówiąc;)

Jeszcze jedną wadą jest fakt, że rozcieranie kosmetyku w jakimś stopniu osłabia jego krycie, zdecydowanie jest to korektor, który należy wklepywać.

Jak za tę cenę, uważam, że warto spróbować. Efekt jest naturalny, trwały i bardzo mi się podoba.
Jeśli znacie ten produkt, podzielcie się opinią w komentarzu. 
Wybaczcie również zdjęcia kiepskiej jakości, niestety warunki pogodowe bardzo utrudniają fotografowanie.

Pozdrowienia!

niedziela, 27 października 2013

Rosyjski szampon Baikal Herbals objętość i siła oraz "metoda kubeczkowa"

Hej wszystkim,

Dzisiaj będzie taki włosowy misz-masz:) Najpierw kilka słów o dopiero co zużytym szamponie z serii Baikal Herbals, a w dalszej części postaram się Wam wyłuszczyć, dlaczego moim zdaniem warto myć włosy słynną metodą kubeczkową;) Zapraszam!

Pervoe Reshenie, Baikal Herbals, objętośc i siła

Szampon Baikal Herbals 'objętość i siła' do włosów cienkich.
Cena: 15 zł
Pojemność: 280 ml
Dostępność: sklepy internetowe, np. świetny sklep triny.pl
Konsystencja: dość gęsta, lekko żelowa, półprzezroczysta.

Jak wiecie, nie stronię od stosowania szamponów z silniejszymi detergentami, jak SLS (np. Gliss Kur), ale dlaczego nie spróbować czegoś delikatniejszego, skoro tyle osób sobie chwali?:)

Padło na rosyjski szampon o fajnym, naturalnym składzie. Na początku znajdziemy moc ekstraktów, np. z tymianku, a także nieśmiertelnika. Środki myjące powinny być delikatne i nie robić nam krzywdy.
Zadaniem szamponu jest, oczywiście oprócz mycia, silne wzmocnienie, odżywienie, zwiększenie objętości oraz grubości.

Część z tego można oczywiście między bajki włożyć, ale faktem jest, że ten szampon to bardzo dobry kosmetyk dla takich włosów, jak moje. Przekonałam się, przede wszystkim, że :

- szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy i bez problemu zmywa oleje
- nie powoduje przesuszenia, czy podrażnienia włosów, ani skalpu
- nie plącze
- włosy są po umyciu dość lekkie i nieprzyklapnięte

Nie zauważyłam, żeby miał jakieś działanie pielęgnujące. Włosy na pewno wymagają później użycia odżywki, ale z drugiej strony- po którym szamponie nie wymagają?;)

Do częstego mycia delikatnych włosów powinien nadać się idealnie:) Chyba nawet się przekonałam, że warto dać szansę tym delikatniejszym środkom myjącym;)

taki tam fragment włosów (z lampą błyskową) ;)

* DLACZEGO WARTO STOSOWAĆ "METODĘ KUBECZKOWĄ"?

Najpierw przypomnienie, o co właściwie chodzi;)

Odkąd zaczęłam myć włosy "metodą kubeczkową", nie lubię już myć włosów inaczej;) Na blogach swego czasu można było poczytać na temat wielu interesujących metod mycia włosów, chociażby nt. słynnego OMO (odżywka, mycie, odżywka), które także mi służy raz na jakiś czas. Jednak nie ma to jak metoda kubeczkowa :D. A co to takiego?
Ano nic innego, jak rozcieńczanie szamponu w jakimś naczynku, przykładowo w małym kubku, przed nałożeniem na głowę. Mnie wystarcza zwykła plastikowa nakrętka, którą widać na zdjęciu powyżej. Można tez użyć pustego opakowania z pompką.

* Pod prysznicem wlewam około 1 łyżeczki szamponu do kubeczka/nakrętki i dolewam wody. Mieszam (nawet palcem) i mam gotową lekką pianę myjącą.

Połowę mikstury zużywam na mycia włosów "po wierzchu", następnie spłukuję, a druga połową myję już skórę głowy.

Dlaczego polecam tę metodę?

- zużywam znacznie mniej szamponu do jednorazowego mycia włosów (a są oczyszczone dokładnie tak samo dobrze)
- kosmetyk we wstępnie rozcieńczonej postaci dużo lepiej się pieni na głowie, niż nałożony w czystej formie!
- włosy plączą się mniej, niż przy tradycyjnym myciu
- wysuszające działanie szamponów jest zminimalizowane


Zachęcam Was do spróbowania tej metody z Waszymi szamponami. :) Macie jakiś patent, na mycie swoich włosów?;D


Chcecie więcej recenzji rosyjskich kosmetyków? Może Wy mi coś polecicie?:)


Tutaj o innym kosmetyku Baikal Herbals (regenerujący olej łopianowy): KLIKNIJ

poniedziałek, 21 października 2013

Pasta cynkowa- ulubieniec za parę złotych

Hej,

   Podejrzewam, że wiele z Was używa pasty cynkowej, albo przynajmniej o niej słyszało. Mimo pozytywnych opinii, dość długo zajęło mi wybranie się do apteki po to cudeńko. Ale odkąd mam ją w swojej kosmetyczce, stała się jednym z moich ulubieńców i dzisiaj chciałabym ją polecić Wam:)

pasta cynkowa, apteka, 2-3 zł
 
 

To małe pudełeczko dostaniecie chyba w każdej aptece. Cena nie jest wysoka, bo za 20 g trzeba zapłacić od 2 do 3 zł. W aptekach spotkacie jednak kilka rodzajów produktu.
Wtedy najczęściej pojawia się pytanie:
 
* MAŚĆ CYNKOWA, czy PASTA CYNKOWA?
 
Według mnie wybór jest prosty: PASTA
 
Skład obu może być na oko identyczny (najczęściej cynk + wazelina), jednak maść zawiera znacznie mniej substancji czynnej, czyli cynku. Jej konsystencja jest więc bardziej płynna i tłusta.
 
Pasta, którą osobiście polecam, zawiera więcej cynku i w związku z tym ma postać gęstego, pudrowego kremu:
 
 
A po roztarciu wygląda tak:) (lekko bieli skórę, ale nie zostawia tłustej warstwy):
 

 
Wiem, że można również dostać wersję pasty cynkowej z dodatkiem kwasu salicylowego. Podobno jest rewelacyjna, ale ja nie miałam jeszcze przyjemności jej używać:)
 
* DZIAŁANIE PASTY (z ulotki)
 
wysuszające, przeciwbakteryjne o słabym działaniu.
 
*DLA KOGO?
 
przede wszystkim dla osób walczących z trądzikiem oraz sporadycznymi niespodziankami
 
* JAK STOSOWAĆ?
 
miejsca, które chcemy zasuszyć, smarujemy 2-3 razy dziennie. Pasty można używać punktowo, można też na większe obszary, a nawet na całą powierzchnię np. twarzy, w formie maseczki. Ponieważ pasta lekko bieli, większość osób poleca jej stosowanie głównie na noc, ale moim zdaniem, po roztarciu prawie jej nie widać i ja przykrywam ją czasem minerałami.
 
* MOJE SPOSTRZEŻENIA:)
 

Pasta działa fantastycznie i lepiej niż niejeden sklepowy produkt. Przede wszystkim genialnie przyspiesza gojenie i znikanie powstałych wyprysków! Moim zdaniem działa nawet szybciej niż olejek z drzewa herbacianego. Przy tym nie zauważyłam, żeby skóra w okolicy posmarowanych miejsc była w jakiś sposób przesuszona. Zdarza mi się nakładać ją na całą noc na duże obszary i także nie ma tego problemu, choć skóra na pewno wydziela mniej sebum.
 Nocna maseczka o działaniu matującym? czemu nie:)!
 
Z pomocą pasty cynkowej bardzo szybko wytępiłam wszystkich nieprzyjaciół, którzy pojawili się na skórze ramion oraz dekoltu zaraz po lecie:) Ilekroć widzę, że problem ma zamiar powrócić- atakuję te miejsca pastą i wszystko wraca do normy. To chyba najlepszy produkt do walki z problematyczną  skórą w tych miejscach, jaki znam.
 
Okazuje się, że pasta sprawdza się także przy nadmiernej potliwości dłoni- wystarczy raz na jakiś czas wetrzeć w nie odrobinę specyfiku. To bardzo minimalizuje te przypadłość.
 
Do tego produkt jest bardzo wydajny, bo nie trzeba używać go wiele, aby zobaczyć świetne efekty.
 
 
 
Nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z zakupem pasty cynkowej:) Polecam ją Wam szczerze, jeśli jakimś cudem, jeszcze jej nie znacie i chętnie przeczytam Wasze opinie oraz o Waszych sposobach zastosowania. Miałyście może wersję z kwasem salicylowym?
 
 
Pozdrowienia!
 
  
 
 
 
 


piątek, 4 października 2013

NAJLEPSZE masło SHEA :)




Cześć,

 Jak widać, bloger oszalał:< Pomóżcie! :D
Dzisiaj kilka słów na temat masła shea w najlepszej możliwej wersji:) 
Mowa o naturalnym, nierafinowym maśle karite "Naturally from Ghana"!


Kupiłam je ponad pół roku temu w sklepie calaya naturalne piękno. Oto co można przeczytać na stronie sklepu o tym szczególnym produkcie:




Nasze masło przyjechało prosto z małej, żeńskiej spółdzielni  w Ghanie, wytwarzającej masło shea. Tam było pozyskiwane, tradycyjną, ręczną metodą tłoczenia nasion owoców drzewa shea (czyt. szi). Wytwarzane bezpośrednio w małej wiosce w Ghanie i zakupione na zasadzie sprawiedliwego handlu. Kupując to masło wspieracie Państwo poprawę jakości życia tych wszystkich 21 kobiet uczciwie pracujących w tej małej spółdzielni.

Okazuje się, że można to masło zamówić również bezpośrednio od organizacji WISDAP (Women in Sheanuts Development and Processing). Czeka się pewnie trochę dłużej, ale zysk ze sprzedaży w całości trafia tam, gdzie powinien:)  Zakupu można dokonać np. TUTAJ
Z tego co się zorientowałam, w zależności od pojemności, cena wraz z wysyłką będzie się plasowała w granicach 20 zł- 30 zł! To naprawdę niewiele, jak za taką jakość, o której za chwilę.

* Więcej na temat organizacji oraz procesu wytwarzania takiego masła do poczytania na facebooku: WISDAP.  O maśle oraz organizacji pisała także Arsenic na swoim blogu.

   Z masłem shea miałam już styczność, ale używałam jedynie oczyszczonego, w formie niezbyt wygodnego klocka, za który oczywiście przepłaciłam ;)  Smarowałam nim przede wszystkim dłonie i usta i sprawowało się dobrze. 
  Jednak kolejny raz przekonuję się, że produkty nierafinowane spisują się znacznie lepiej od tych oczyszczonych. Uwierzcie, że JEST różnica. Ja nawet wolę naturalny zapach tych produktów od wersji go pozbawionych. No bo kto to widział olej kokosowy bez śladu tego powalającego zapachu?!:)

* Dlaczego to masło shea jest tak bardzo wyjątkowe (oczywiście oprócz tego, co powyżej:))?




Po pierwsze- jego konsystencja jest zupełnie inna od masła karite, z którym miałam wcześniej styczność. Nadal jest dość twarde, ale jednak bardziej kremowe i łatwiej się je rozprowadza :) Przy jego nakładaniu nie naciągam tak bardzo skóry. 
Ok, masło to masło- jest tłuste, ale powłoka, którą pozostawia, nie jest nieprzyjemnie oleista i błyszcząca.

  Masło ma także żółtą barwę i nieco wyraźniejszy zapach, dla mnie lekko orzechowy, w każdym razie, mnie osobiście w ogóle nie drażni. 
Poza tym, wcześniej nie byłam wielką miłośniczką oleju z masłosza (tak, tak:D! to także synonim), a po spróbowaniu produktu o takiej jakości stwierdzam, że dosłownie KAŻDY powinien mieć opakowanie shea pod ręką w domu:)!

* Zastosowanie oraz działanie
 A teraz przechodzimy do najlepszej części, czyli: do czego można używać masła i jak się sprawuje? Otóż odpowiedź brzmi: DO WSZYSTKIEGO ;).
Przede wszystkim, masło karite skutecznie nawilża, przywraca skórze oraz włosom sprężystość. Łagodzi także podrażnienia (świetne dla atopowców!) oraz podnosi SPF naturalnych filtrów UV.
Dawniej nie smarowałam twarzy masłem shea z obawy przed zatkaniem porów skóry. Jednak kolejny raz, tak jak w przypadku oleju kokosowego, przekonałam się, że ten problem u mnie nie występuje po ich zastosowaniu.

Sama jednak najbardziej polecam masło karite do:

- wieczornej pielęgnacji skóry wokół oczu. Aktualnie wydaje mi się, że lepszy kosmetyk na te okolice po prostu nie istnieje;) wystarczy rozgrzać w palcach minimalną ilość produktu i bardzo delikatnie wklepać w skórę, a potem jeszcze przeciągnąć palcami rzęsy.
Przy regularnym stosowaniu mam wrażenie jakby przybyło mi skóry pod oczami ;) a do tego jest nawilżona i ogólnie w dobrej kondycji. Najlepiej przetestujcie na sobie!

  - pielęgnacji dłoni oraz paznokci- żaden krem nie ma tak skutecznego działania odżywiającego. Nawet niepomalowane paznokcie prezentują się lepiej.

- pielęgnacji stóp


- jako składnik bardzo prostych domowych mazideł. Żeby nabrało lżejszej konsystencji i ciekawych właściwości można spokojnie lekko je roztopić i połączyć z  wybranym olejem. 
Nakładanie takiego kosmetyku np. pod oczy  nie powinno sprawiać problemów w takiej postaci:)

-jako balsam do ust

- i moje najnowsze odkrycie- do pielęgnacji włosów .  O tym, że shea sprawdza się także w tej kwestii czytałam dawno temu u Asi (bardzo polecam tego posta: KLIK! ).
Natomiast stosunkowo niedawno przekonałam się na własnej czuprynie, że rzeczywiście działa wspaniale. 
Jeśli, podobnie jak ja, nie zauważacie zbyt wyraźnych efektów po olejowaniu włosów, jest dla Was nadzieja- spróbujcie wsmarować w pasma  właśnie to masło shea:) Nie trzeba go dużo, ja je nakładam na sucho, choć zazwyczaj żaden olej mi w takiej formie nie służy. To masło niesamowicie zmiękcza włosy, przy tym wydają się nawilżone, elastyczne i nie ma mowy o obciążeniu. Moim zdaniem, zmywa się lepiej niż inne oleje, potrzeba go też mniej.

  Nie wyobrażam sobie również lepszego masła/oleju do zabezpieczania końcówek, przynajmniej z tej prostej przyczyny, że znacznie łatwiej kontrolować nakładaną ilość. Z olejami pojawia się często problem- już jedna kropla to może być za dużo jak na same końce i przyklapnięte strączki mamy jak w banku.
Tutaj przyjeżdżamy raz serdecznym palcem po powierzchni masła, rozcieramy między opuszkami  reszty palców i wmasowujemy tę minimalną ilość od dołu w same końcówki. Kosmyki są bardzo miękkie, ładnie się układają, ale nie są tłuste:)!

  Jeśli jeszcze nie mieliście okazji używać masła shea, bardzo serdecznie je Wam polecam, ale nie kupujcie pierwszego lepszego! Rozważcie zakup masła z Ghany!

Może polecicie jeszcze inne zastosowanie oleju z masłosza:)?


poniedziałek, 16 września 2013

Naturalny dezodorant Born to Bio Rose Sauvage- jak wypada na tle Sanoflore?


Cześć!

Jakiś czas temu skończyłam swój dezodorant, którego recenzję możecie przeczytać w TYM POŚCIE .

  Miałam w planach zakupić kolejną kulkę Sanoflore, z której byłam naprawdę zadowolona, ale będąc przy okazji w sklepie Organic Farma Zdrowia zerknęłam na półkę z naturalnymi kosmetykami i zobaczyłam kilka ciekawych produktów. Po pierwsze, dostępny był cały szereg dezodorantów marki Lavera i może byłabym nawet zainteresowana,ale cena pojedynczej sztuki była bardzo wysoka, wydaje mi się, że przekraczała 40 zł. Macie jakieś doświadczenia z marką LAVERA?

  Moją uwagę zwróciły kolorowe opakowania dezodorantów firmy Born to bio :) Do wyboru były dwie wersje: Rose Sauvage wild rose oraz znacznie bardziej świeży, imbirowy Sensation Zen.


Porwałam z półki oczywiście dezodorant o zapachu dzikiej róży, jako fanka wszystkiego, co różane i do dzisiaj żałuję swojej decyzji;) Nie wiem, co mnie podkusiło, bo zapach jest tak męczący, słodki, mdlący i  intensywny, że ilekroć otwieram kosmetyk, mam ochotę natychmiast zamknąć go z powrotem;) To jego pierwszy poważny minus.

Znacie serię Alterry "dzika róża"?  Miałam krem do twarzy i to bardzo podobny zapach, ale ten Born to bio jest jeszcze mocniejszy.

PO TYM PRZYDŁUGIM WSTĘPIE CZAS NA KONKRETY ;)

* Za dezodorant o pojemności 75 ml zapłaciłam w sklepie Organic (w Złotych Tarasach) 29 zł.

* Opakowanie jest świetne- wygodne, dobrze się zamyka, kulka się nie zacina i płyn się nie wylewa.

* Kosmetyk jest piekielnie wydajny

* Dezodorant posiada certyfikaty ECOCERT i Cosmebio

*Skład naturalny w stopniu 99,2 % , jak głoszą napisy na etykiecie ;) (brak parabenów i aluminium):




Na opakowaniu znajduje się także napis NO ALCOHOL**,  jednak z tyłu, pod składem, znajdziemy także dopisek:  without ethyl alcohol **

Za pochłanianie potu odpowiedzialny jest puder bambusowy, za zapach maskujący nieprzyjemną woń, oczywiście olejki eteryczne

* Dezodorant nie brudzi odzieży

* DZIAŁANIE dezodorantu pozostawia jednak trochę do życzenia. Oczywiście nie ma mowy o długotrwałym pochłanianiu potu, chociaż na początku wyczuwalne jest względne poczucie "suchości" ;). Co do maskowania przykrego zapachu- dezodorant działa pod tym względem bardzo krótko. Mocny zapach dzikiej róży tylko na początku "daje radę", potem nieprzyjemne nuty zaczynają przebijać. Opinie na temat tej wersji są w Internecie, jak się okazuje, fatalne, choć ja uważam, że nie ma aż takiej tragedii. Znacznie lepsze oceny zbiera za to jego brat Sensation Zen.

* Born to bio w porównaniu do Sanoflore:

cena- bardzo zbliżona
wydajność- znacznie wyższa niż u Sanoflore (pojemność także jest większa)
wygoda stosowania- podobna
działanie- gorsze!
zapach- bez dwóch zdań znacznie gorszy

  W przyszłości być może przetestuję wersję imbirową, bo pachniała na pewno przyjemniej i bardziej świeżo, a i jej działanie jest lepiej oceniane, ale z pewnością wrócę też do dezodorantu z Sanoflore i Wam go również polecam, jeśli szukacie czegoś o dobrym składzie:)


niedziela, 8 września 2013

Maybelline Rocket Volum’ Express Mascara

 Cześć!

O najnowszym tuszu Maybelline słyszałam sporo dobrego, więc kiedy znalazłam w jednej z gazet kupon rabatowy do drogerii Natura, postanowiłam kupić właśnie tę maskarę.

Tym bardziej miałam ochotę ją wypróbować, bo opakowanie i gruba szczoteczka (zapomniałam pstryknąć zdjęcia!) przypominały mi jeden z fajniejszych tuszy z Max Factora: recenzja TUTAJ

W regularnej cenie Rocket Volum' można kupić za około 25 zł - 30 zł. Ja dorwałam go za 16 zł.

Pojemność: 10 ml

Okazuje się, że to najdziwniejszy tusz, z jakim miałam do czynienia, a bardzo skrajne opinie na wizażu tylko potwierdzają moje zdanie;) Szczegóły poniżej:

Tusz daje na rzęsach dość ładny efekt, choć nie jest tak fajny, jak w
przypadku maskary False Lash Effect z Max Factor.

Zadaniem Rocket Volum' jest przede wszystkim zwiększenie objętości rzęs. Ja zauważyłam raczej ich wydłużenie i uniesienie. Przy malowaniu włoski mogą odrobinę się plątać, czasem mogą się też lekko skleić, ale raczej nie jest to problem, który pojawia się regularnie przy jego stosowaniu.

W dodatku tusz przez cały dzień wygląda i zachowuje się bardzo dobrze- nic się absolutnie nie kruszy, rzęsy są uniesione i prezentują się fajnie nawet wiele godzin po nałożeniu- pod tym względem widzę pewne podobieństwo z False Lash Efect;)

Co jest z nim w takim razie nie tak?

Wystarczy zajrzeć na wizaż i poczytać opinie na jego temat: KLIK
 Jedni nie mogą się go nachwalić, inni piszą o wielkich trudnościach ze zmyciem tego tuszu i o wzmożonym wypadaniu rzęs po jego użyciu. Zazwyczaj jestem sceptyczna, kiedy natrafiam na recenzje objeżdżające dany produkt od góry do dołu, tutaj jednak dość często pojawiały się głosy, że Rocket Volum' to tusz "masakrator".
No i chyba coś w tym jest, bo po pierwsze- zmywanie tego "cudeńka" z rzęs to istny koszmar (tusz marze się, zostawia smugi na całej twarzy, rano też "panda" niemal gwarantowana), a po drugie- rzeczywiście zauważyłam, że gubię rzęsy znacznie częściej, niż normalnie. Oczywiście przy takich akrobacjach z demakijażem o taki skutek nietrudno, jednak znajduję je nie tylko na waciku, ale także na policzkach w trakcie dnia. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam!

Tak więc, mimo tego, że aż 47 osób kliknęło na wizażu Rocket Volum' jako swój HIT, ja już go z pewnością ponownie nie kupię, a i Wam odradzam. W tej cenie znajdzie się wiele lepszych kosmetyków. Wolę też dorzucić trochę i kupić sprawdzonego Max Factora ;)

Jestem bardzo ciekawa, jakie Wy macie doświadczenia z tym tuszem, albo czy zamierzacie/zamierzałyście go przetestować?





niedziela, 25 sierpnia 2013

Masła z The Body Shop- moja opinia

Cześć:)

Lubię The Body Shop za całkiem dobrą jakość i zapachy. Nie lubię ich jednak za ceny, którą są w moim odczuciu zdecydowanie za wysokie.

Zwykłe olejki zapachowe do kominków kosztują u nich 19 zł za sztukę, a to jest naprawdę bardzo dużo, mimo że za nimi przepadam i uważam, że są świetnej jakości. Więcej na ich temat TUTAJ

Z kolei masła do ciała należą chyba do najpopularniejszych kosmetyków z tej firmy i są chętnie kupowane przez klientki. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam cenę pełnowymiarowego produkty byłam nieco zszokowana- 65 zł/ 200 ml.  W promocji można je czasem dostać za pół ceny. W sprzedaży są także dostępne opakowania o pojemności 50 ml- w regularnej sprzedaży kosztują około 20 zł.



Swoje trzy opakowania (po 50 ml) dostałam w prezencie i bardzo się cieszę, że miałam okazję je przetestować. Posiadam wersję kokosową skóra sucha i normalna),
wersję z masłem shea (skóra bardzo sucha)
oraz oliwkowe (skóra normalna oraz sucha).

Muszę zaznaczyć, że na ciele mam skórę normalną, ale borykam się co jakiś czas z okresowym przesuszeniem, np. na łydkach, dłoniach i stopach.  Balsamy, czy masła zużywam więc bardzo wolno, bo nie są u mnie musem po każdej kąpieli.

Używałam już różnych kosmetyków do ciała w postaci masła (ziaja, farmona, bielenda i właśnie TBS). Spodziewałam, się, że te z The Body Shop są zwyczajnie przereklamowane i ich działanie będzie podobne do innych produktów tego typu, a jednak myliłam się.

* SKŁADY:

Wszystkie trzy wersje posiadają w składzie masło shea- bardzo wysoko:) 
Dodatkowo w oliwkowym jest oczywiście oliwa z oliwek oraz masło kakaowe, w wariancie kokosowym znajdziemy olej kokosowy + masło kakaowe, w Shea Body Butter, oprócz masła karite jest także masło kakaowe.
Poza tym w składach znajdziemy również inne oleje, silikon i glicerynę, a z gorszych rzeczy np. parabeny.

* DZIAŁANIE, KONSYSTENCJA, ZAPACH:

Jestem bardzo zadowolona z działania każdego z nich- wszystkie świetnie i przede wszystkim długotrwale nawilżają. Bardzo podoba mi się również konsystencja masełek- jest bardzo kremowa i przyjemnie się rozprowadza. Kosmetyk jest wyczuwalny na skórze przez wiele godzin, ale wrażenie nie przypomina tłustego, lepkiego filmu :)
Rzeczywiście najlepiej natłuszcza wersja Shea Body Butter, u mnie sprawdza się idealnie na dłonie oraz stopy.
Zapachy są oczywiście kwestią indywidualną, ale mi bardzo przypadły do gustu, szczególnie wersja oliwkowa, która przypomina mi zapach świeżo skoszonej trawy.
Masło kokosowe pachnie słodko i przypomina tropikalny deser. Wersja shea dla bardzo suchej skóry pachnie najbardziej neutralnie, wyczuwalna jest nuta masła kakaowego. Jestem ciekawa innych zapachów:)

* PODSUMOWUJĄC ^^

Jeżeli będę miała okazję kupić takie masło w promocji za pół ceny- na pewno to zrobię, bo według mnie działają lepiej niż niejeden sklepowy balsam i wygodnie będzie mieć jedno pudełeczko pod ręką. Myślę, że warto na nie wydać 20-30 zł, jednak regularna cena 65 zł jest dla mnie raczej nie do przyjęcia:).
Zdarza mi się w domowych warunkach przygotowywać krem do ciała o podobnym działaniu- na bazie oleju kokosowego i masła kakaowego lub shea, ale nie zawsze mam wszystkie składniki na stanie, więc opakowanie gotowego masła jest czasem dobrym rozwiązaniem;)


Chętnie poznam Waszą opinię, jeżeli testowałyście masła z The Body Shop. Macie ulubione zapachy?:)




sobota, 17 sierpnia 2013

10 świetnych produktów za 10 zł i mniej

Cześć wszystkim:)!

Do napisania tego posta zainspirowała mnie TA konkretnie notka u Joasi z facehairbodycare. Zerknijcie koniecznie:)
A teraz zapraszam do przeczytania, co ja uwzględniłam w swoim zbiorze pt." kosmetyki z niskiej półki cenowej, ale zdecydowanie godne uwagi" :)


1. Chusteczki do demakijażu Alterra



O tych chusteczkach napisałam nawet osobnego posta, bo tak bardzo je polubiłam:) do przeczytania TUTAJ Nie podrażniają, jako jedne z nielicznych, wśród tych, z  którymi miałam do czynienia, a jeśli chodzi o oczyszczanie skóry z zabrudzeń i makijażu- radzą sobie naprawdę dobrze. Nadają się nie tylko do skóry twarzy, uważam, że zawsze warto mieć je pod ręką!

Cena: ok. 4 zł. Do kupienia w Rossmannie 

2. Biała glinka anapska ze srebrem



Popularne ostatnio glinki rosyjskie podbijają blogosferę, ale szczerze mówiąc, nie dziwię się temu:)
Glinka anapska to moje stosunkowo najnowsze odkrycie. Przebiła u mnie zwykłą białą glinkę, bo na moje oko, działanie anapskiej jest po prostu lepsze. Sprawdza się jako maseczka przed wyjściem, bo poprawia koloryt i bardzo delikatnie złuszcza cerę.
Można z niej robić także maski na skórę głowy, bo podobno ma działanie przeciwłupieżowe i stymuluje porost włosów, ale jeszcze jej w ten sposób nie testowałam:)
Proszek ma lekko szary kolor, po wymieszaniu z wodą glina staje się niebieska i bardzo mi się to podoba;)
Może z czasem pokuszę się o jakąś szerszą recenzję.

Cena: przykładowo 100 g glinki z sklepie internetowym triny.pl  kosztuje 8 zł

3. Kallos Latte



Ta niepozorna maska okazała się dla moich włosów strzałem w 10! Nie wiem, co takiego w dość ubogim składzie sprawia, że moje włosy tak bardzo się z Kallosem polubiły;) Niezwykle je wygładza, zmiękcza oraz zdecydowanie ułatwia rozczesywanie. Jest  też wydajna. Pachnie bardzo słodko, ale intensywnie.

Cena: takie opakowanie jak na zdjęciu kupicie w Hebe za koło 6 zł. Dostępne także w sieci.

4. Popiół wulkaniczny



Odkąd go poznałam- kupuję regularnie i z pełną świadomością oświadczam, że nie ma i nie było lepszego peelingu do twarzy od popiołu wulkanicznego!:) Jemu również poświęciłam osobny wpis:KLIK .
Popiół wymieszany z żelem do twarzy lub żelem hialuronowym tworzy kosmetyk o właściwościach silnie ścierających, ale nie podrażnia skóry!
Nadaje się także do stóp i reszty ciała.
Cudeńko!

Cena: 20 gramów popiołu kosztuje w sklepie naturalne-piekno 7,20 zł. Jest dostępny także w innych sklepach internetowych.

5. Kosmetyki z serii Babydream




Któż nie zna dziecięcej serii z Rossmana?:) Znane są wszechstronne żele do mycia w wielkich butlach, oliwki i szampon. Wszystko w cenach poniżej 10 zł.
Na zdjęciu znajduje się akurat talk, którym zdarza mi się pudrować pachy oraz stopy w ciągu dnia;) oraz kremowy żel do kąpieli i pod prysznic z aloesem, którego ja używam także do mycia swoich przesuszonych łapsk oraz do mycia pędzli ^^ Aloesu ma w składzie tyle, co kot napłakał (ostatnia pozycja na liście), ale konsystencja jest idealnie kremowa i mycie nim to czysta przyjemność:)
Wszystkie kosmetyki z tej serii są bardzo łagodne i nadają się do stosowania od stóp do głów i za to je uwielbiam!

Cena: Kremowy żel do mycia z aloesem 7,90 zł, do kupienia w Rossmanach.

6. Lakiery Bell z kolekcji Glam Wear




Dla mnie seria lakierów Glam Wear od Bell jest bezkonkurencyjna. Mają świetne kolory (teraz także piękne nude!), nie robią smug i idealnie kryją (można wyjść nawet z jedną warstwą). Pędzelek jest spory, ale bardzo ułatwia aplikację. Do tego schną najszybciej ze wszystkich znanych mi lakierów i trzymają się najdłużej:)
Popularne lakiery z Wibo także bardzo lubię, ale według mnie, Bell są jeszcze lepsze jakościowo.

Cena: waha się od 9 do 11 zł. Można dostać je np. w Jasmin, Hebe, niektórych Natrach.

7. Tusze Wibo/ Lovely

Nie mam w tym miejscu do pokazania żadnego tuszu z tej firmy, ale miałam ich kilka i ze wszystkich byłam zadowolona. Uwielbiam różowy Extreme lashes i zielony Growing lashes.
Zerknijcie pod podane linki, gdzie znajdziecie ich recenzje na portalu wizaz.pl

Cena: 9-10 zł. Rossmann

8. Zioła



Nie byłabym chyba sobą, żebym o ziołach nie wspomniała:)
Co to dużo mówić- za kilka złotych kupimy w sklepie zielarskim, lub w aptece prawdziwe skarby, które mogą niesamowicie polepszyć kondycję np. naszych włosów. Z ziół można robić wzmacniające wcierki, nabłyszczające płukanki, a toniki  i mgiełki do twarzy i inne. Przepisy znajdziecie chociażby je na tym blogu.

Szeroki wybór ziół dostępny jest w Zielarni Lawenda

9. Kosmetyczne olejki eteryczne



Olejki eteryczne, poza tym, ze pięknie pachną, mają również wiele zastosowań. Wybrane można wkraplać np. do maseczek oczyszczających, lub dodawać do szamponów, masek i kremów. Każdy ma nieco inne działanie. Trzeba też uważać, bo mogą podrażnić osoby o wrażliwej cerze. Niektóre np. pichtowy, lub z drzewa herbacianego dostaniecie w aptece. Inne np. TUTAJ

10. Chusteczki samoopalające Sun Ozon z Rossmana


Chusteczki są bardzo mocno nasączone i trzeba nauczyć się ich obsługi- kluczem jest szybkie roztarcie płynu na skórze, inaczej smugi gwarantowane. Za to efekt jest świetny- skóra nabiera brązowego koloru w kilka godzin. Używam ich szczególnie chętnie przed jakimś wyjściem- do całego ciała i do twarzy, nie podrażniają skóry, nie mam potem wysypu. Zapach typowy dla samoopalaczy, ale ja używam na noc.
Nie brudzi ubrań, piżamy, bo płyn wchłania się błyskawicznie. Spośród wszystkich znanych mi samoopalaczy, ten daje chyba najbardziej brązowy odcień opalenizny.

Cena: 2,49 zł za 2 sztuki po 7 ml


To już są wszystkie produkty, którymi chciałam się z Wami podzielić, choć pewnie po namyśle zebrałabym jeszcze inne, ciekawe rzeczy. Może powstanie kiedyś druga część tej notki?

Teraz Wasza kolej- zapraszam do komentowania:)!