środa, 29 lutego 2012

Luty 2012- podsumowanie miesiąca

Nadszedł koniec lutego, a wraz z nim pora na pierwsze miesięczne podsumowanie na moim blogu:)
Zacznę może od kilku kosmetycznych zużyć:

Peeling enzymatyczny BU, woda termalna Vichy, mydło w płynie Marks&Spencer

W tym miesiącu wykorzystałam do końca kolejne opakowanie peelingu enzymatycznego z Biochemii Urody. Miałam go już tylko na jedno użycie, więc zafundowałam sobie w lutym jednorazowy zabieg tym kosmetykiem:) Bardzo fajny produkt, szczególnie dla wrażliwców. Delikatnie wygładza i rozjaśnia skórę, ale jest bardzo niewydajny. Nie kupię go ponownie, bo jestem obecnie wielką fanką popiołu wulkanicznego ( recenzja tu- http://www.tinytun.blogspot.com/2011/10/hit-popio-wulkaniczny.html )
Zużyłam również butelkę mydła w płynie z Mark's&Spencer o zapachu różanym. Zwyczajne mydło, ale buteleczka z pompką bardzo mi się przyda!
No i na koniec- woda termalna z Vichy, opakowanie nie wiem nawet które, tak bardzo ją lubię. Przyjemnie koi i zmiękcza skórę, wyrównuje koloryt. Używam jej bardzo często, nawet kilka razy w ciągu dnia. Na pewno wyląduje jeszcze nie raz w moim zakupowym koszyku.

Teraz pokażę Wam, czego używałam w lutym bardzo regularnie i jednocześnie z dużą przyjemnością. Nie jestem osobą, która codziennie wykonuje taki sam rutynowy makijaż, jest jednak kilka kosmetyków, które były w moim lutowym makijażu niezmienne:) :

Max Factor Xperience Volumising Mascara, Kobo eyeshadow base

* Tusz do rzęs Max Factor Xperience Volumising Mascara kupiłam na początku tego miesiąca i już wiem, że mogę go szczerze polecić. Lekko wydłuża rzęsy, ale przede wszystkim optycznie je "zagęszcza". Szczoteczka jest siliconowa, nabiera odpowiednią ilość tuszu, który nie skleja rzęs i nie kruszy się pod koniec dnia. Pewnie będę go raz na jakiś czas kupować, ale raczej na allegro, bo jego cena w drogeriach jest dość wysoka ( około 50 zł ). Jestem też fanką maskar z Wibo, ale o tym innym razem:)!
* Baza pod cienie KOBO-  niezmienny ulubieniec ostatnich miesięcy. Łatwo się nakłada, świetnie spełnia swoje zadanie- cienie długo się utrzymują, nie wałkują się, ani nie zbierają w załamaniu, a do tego kolejnym plusem jest duża pojemność kosmetyku i niewysoka cena! Miałam również bazę z Artdeco i według mnie, jej działanie było identyczne, a jednak cena tej z Kobo jest znacznie niższa. Obie niestety pod koniec zasychają i stają się trudne w aplikacji. Bazie z Kobo mogę zarzucić tylko kiepskie opakowanie. Pierwszy słoiczek pod koniec używania zupełnie się zepsuł i nie byłam w stanie dokręcić go do końca.

Kolejny faworyt nie zalicza się do kosmetyków. Jest nim wosk zapachowy do kominka firmy yankee candle ( baby powder ). Odkąd go kupiłam, nie mogę się od niego uwolnić i chwilowo olejki z the body shopu poszły w odstawkę;) . Pisałam o nim jakiś czas temu-http://www.tinytun.blogspot.com/2012/01/aromaterapii-ciag-dalszy-czyli-wosk.html



No i na koniec chciałabym zaprezentować Wam moje nowości, które zagościły u mnie w lutym. Nie ma ich dużo, bo tylko trzy, a dwie z nich są prezentami imieninowymi:) W dodatku, nie zdążyłam nawet zrobić na blogu listy "must have" i już stałam się posiadaczką dwóch rzeczy, które planowałam na niej umieścić  ^^

Physiogel krem, Sleek Pomegranate, Guerlain  L'instant Magic
W ramach prezentu otrzymałam mały flakonik ukochanej wody perfumowanej Gurlain- L'instant Magic, której, jak pamiętam, używałam całe liceum i do której tęskniłam przez ostatnich kilka lat:) Zapach bardzo do mnie pasuje. Zupełnie nie jestem w stanie rozpoznać nut zapachowych, wiem jedynie, że perfumy można zaliczyć do tych PUDROWYCH i zapewne nie każdemu przypadną do gustu.
Druga nowość to prezent od lubego ( czy jak kto woli - TŻ-a ;) ) - róż Sleeka w odcieniu Pomegranate. Od dawna marzył mi się jakiś róż tej firmy, bo przepadam za paletkami Sleeka i byłam ciekawa innych kosmetyków. Pomegranate zaintrygował mnie od razu. Mam świadomość, że wiele z Was puka się teraz w głowę i zastanawia się, jak można używac różu w takim kolorze, ale nie zapominajmy, że kosmetyku nakładamy na policzki niewielką ilość i efekt jest zupełnie inny, niż można się spodziewać, oglądając produkt w opakowaniu. Bardzo mi się podobają  takie niebanalne kolory na policzkach, a sceptykom polecam się kiedyś przemóc:)!
Krem Physiogel kupiłam w aptece i niebawem przygotuję jego recenzję.
Z wielką chęcią poczytam o Waszych  kosmetycznych (ale nie tylko!:) ) ulubieńcach, odkryciach i zakupach z tego miesiąca!
Jak Wam się podoba pierwszy post tego typu?:)
Pozdrowienia!

piątek, 24 lutego 2012

Sławne kosmetyki Benefit- high beam, moon beam, bene tint, posie tint

Witajcie:)
Zgodnie z zapowiedzią-dzisiaj będzie o moich wrażeniach po przetestowaniu próbek 4 kosmetyków marki Benefit. Postaram się nie przedłużać, chociaż obiecuję to sobie zawsze i niewiele z tych obietnic wynika- posty zawsze wychodza mi zdecydowanie przydługie;)



Do rzeczy- zawsze chciałam spróbować tych kosmetyków, osławiony rozświetlacz high beam bardzo mnie kusił przy okazji każdej wizyty w Sephorze. W końcu zdecydowałam się zakupić na e-bayu próbki o pojemności 2,5 ml każda. Dorwałam je za kwotę około 8 zł za sztukę ( razem z przesyłką z Anglii), podczas gdy na allegro zdarzało mi się znaleźć identyczne próbki w cenie 25 zł...
Ze wszystkich czterech produktów przypadł mi do gustu ( ale i tak z zastrzeżeniami ) tylko...jeden.:D - bene tint. Jeśli chodzi o całą resztę, na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo- ROZCZAROWANIE.

Dla tych, którzy nie interesowali się nigdy kosmetykami Benefit małe wyjaśnienie:
Bene tint oraz posie tint to róże w płynie i jednocześnie barwniki do ust. Posie tint - jasny, słodki róż. Bene tint- krwista czerwień, na policzkach zmienia się w naturalny rumieniec ( jak po godzinie spędzonej na mrozie :) ) High beam i moon beam - płynne rozświetlacze. High beam- srebrzysto-różowy. Moon beam- złotawy, który opalizuje na zimny róż ( tutaj wielki zawód ).




Od lewej: high beam, moon beam, posie tint, bene tint
Najbardziej spodobał mi się bene tint, bo daje fajny, zdrowy i niezwykle trwały efekt, ale jego minusem jest to, że palec, którym rozcieramy kosmetyk, pozostaje czerwony przez wiele godzin, mimo mycia rąk itp... Jak widać na zdjęciu powyżej, bene tint jest nabardziej płynny i w pewnym sensie od razu "wsiąka" w skórę- zapewne stąd jego trwałość.

Co mam do zarzucenia wszystkim 4 produktom?
*Po pierwsze- są niewygodne w aplikacji ( opakowania posiadają pędzelki, jak lakiery do paznokci ). Kosmetyki należy wklepywać w skórę ( nie rozsmarowywać, bo wtedy efekt będzie opłakany bądź niewidoczny ) na skończony makijaż. Jeżeli po użyciu np. high beam'a, przypudrujemy twarz, to praktycznie zupełnie zakryjemy efekt rozświetlenia. Próbowałam nakładać róże i rozświetlacze NA puder, ale wtedy kosmetyki mieszały się z nim i robiły nieestetyczne placki. Dodatkowo, żeby nałożyć bene tint i posie tint  równomiernie, trzeba by być mistrzem, a ja do nich nie należę:D
* Po drugie- trwałość. O ile róże trzymają się na policzkach świetnie, to w przypadku rozświetlaczy efekt stopniowo blednie i zanika, choć od początku jest naprawdę baaardzo delikatny i za mało widoczny jak dla mnie.

Podumowując: za kwotę ponad 100 zł nie kupiłabym żadnego z tych produktów, bo według mnie, nie są tych pieniędzy warte. Posiadam róże, które są może mniej trwałe, ale jednak łatwiejsze w obsłudze, a w kwestii rozświetlacza również zanalazłam swojego faworyta (Mac soft&gentle), który mimo, ze cenowo wychodzi podobnie, jest wart każdej wydanej złotówki.

Chętnie posłucham Waszym opinii, jeżeli miałyście do czynienia z kosmetykami z Benefit. Ja na razie nie rozumiem, skąd tyle ochów i achów w mediach na ich temat:)
Pozdrawiam!

poniedziałek, 20 lutego 2012

Rozświetlacz MAC Mineralize Skinfinish-Soft & Gentle

Na początku chciałam Wam bardzo podziękować za wszystkie komentarze pod ostatnią notką. Wiem już, co w najbliższym czasie kupię z Alterry, dziękuję też za sugestie dotyczące kolejnych postów:)
Na dzisiaj natomiast, przewidziałam  krótką recenzję rozświetlacza z MAC.








Od dłuższego czasu jestem posiadaczką tego cudeńka  w odcieniu Soft & Gentle.
Kolor pudru jest bardzo ciekawy i uniwersalny, gdyż ma w sobie zarówno tony złote, jak i srebrne, więc powinien pasować do wszystkich typów urody. Zdecydowanie polubiłam efekt, jaki ten kosmetyk daje nałożony na skórę (w szczególności na kości policzkowe). To na pewno nie jest brokatowy błysk, efekt przypomina raczej lśniącą taflę. Rzadko można spotkać puder rozświetlający, którym można osiągnąć taki fajny rezultat, ja przynajmniej nie miałam okazji. Częściej widuję perłowe cienie do powiek, które mogłyby ewentualnie sprawować funkcję rozświetlacza.
Kosmetyk świetnie trzyma się na skórze i wygląda ładnie przez wiele godzin.
Do plusów można zaliczyć także wydajność pudru, w opakowaniu jest go aż 10 g i raczej nieprędko zobaczę  dno.



Efekt na żywo jest o wiele ciekawszy:)

Co na minus? Na pewno cena ( ponad 100 zł! ) oraz kiepska dostępność, bo sklepy MAC znajdują się tylko w większych miastach. Nie znalazłam jednak jeszcze żadnego tańszego odpowiednika, który by mnie satysfakcjonował tak, jak Mineralize Skinfinish. Przyznam, że używanie go jest prawdziwą przyjemnością:)
Używacie rozświetlaczy? Macie swoje ulubione?

I na koniec: mała zapowiedź notki o podobnej tematyce, która ukaże się w najbliższym czasie:


czwartek, 16 lutego 2012

Żele pod prysznic Alterra + 2 pytania do Was:)

Ostatnio rossmanowska marka kosmetyków naturalnych bije rekordy popularności wśród blogerek. Wcale się nie dziwię, bo sama wciąż odkrywam kosmetyczne perełki z Alterry:) Jakiś czas temu, zdecydowałam się nawet na przerwę w stosowaniu żelu do mycia Babydream ( do którego na pewno będę wracać! ) na rzecz testowania żeli z Alterry.

bambus i kwiat neroli, liczi i brzoskwinia

Zdążyłam zużyć już jedną butelkę kosmetyku "liczi i brzoskwinia" ( na zdjęciu po prawej stronie, od razu dodam, że ten konkretny zapach średnio udany ), a teraz namiętnie używam żelu o zapachu, który producent określił jako bambus i kwiat pomarańczy. Ten drugi pochodzi z limitowanej edycji i już planuję zakup kolejnej butelki na zapas, ponieważ baardzo przypadł mi do gustu.  Zapach przypomina mi pomarańczowe tic taci ;).
Zacznę od kilku minusów, bo jest ich, według mnie, niewiele:
* Po pierwsze, z opakowania wylewa się za dużo produktu, trzeba wypracować swoją metodę dozowania ;)
* Po drugie, niektóre z proponowanych kompozycji zapachowych zalatują chemią i przez to nie za bardzo mi się podobają ( jeden z nich to właśnie liczi i brzoskwinia ze zdjęcia;) ). Z opinii, które czytałam w Internecie wiem, że nie tylko ja tak uważam. Jestem trochę zdziwiona tym wszystkim, bo na opakowaniu producent umieścił informację, że produkt nie zawiera syntetycznych barwników oraz substancji zapachowych.
Liczę na to, że w przyszłości oferta tych żeli zostanie powiększona o inne zapachy, bo na razie możemy wybierać spośród kilku, a mi akurat przypadł do gustu ten, który nie jest w stałej sprzedaży. Ciekawie pachnie też wersja wanilia+borówka, co do reszty- nie pamiętam niestety moich wrażeń podczas "niuchania" w sklepie;)
A teraz przejdę do plusów.
Najbardziej spodobała mi się konsystencja kosmetyków oraz fakt, że w ogóle nie wysuszają mojej skóry, a nawet powiedziałabym, że delikatnie ją pielęgnują, mimo alkoholu dość wysoko w składzie. Produkt wydostaje się z opakowania  w postaci rzadkiego galaretkowatego żelu, który świetnie się rozprowadza i przyznam, że pierwszy raz spotykam się z taką ciekawą konsystencją. Jeżeli nauczymy się dozować kosmetyk to możemy się spodziewać dużej wydajności produktu- wystarczy niewielka ilość, żeby umyć się od stop do głów;)
Podoba mi się, że żele nie podrażniają skóry, a myję nimi całe ciało poza twarzą ( zawierają łagodne środki myjące). W składzie nie znajdziemy mineralnych olejów, silnych detergentów, silikonów ani substancji pochodzenia zwierzęcego:)
Cena i dostępność to także niezaprzeczalne zalety.

A na sam koniec dwa pytania/prośby:
Napiszcie, proszę, co do tej pory przetestowałyście z Alterry i co warto zakupić, a co lepiej omijać w Rossmanie szerokim łukiem;)

Czy interesują Was także posty na tematy typu podsumowanie miesiąca (zużycia, najczęściej stosowane kosmetyki etc.) lub lista rzeczy, które chciałabym przetestować w przyszłości? Sama bardzo lubię czytać takie wpisy na innych blogach, ale na swoim, do tej pory pisałam tylko bardzo konkretne notki- recenzja danego produktu, opis konkretnej metody itp. Dajcie znać, co myślicie:) Chętnie przeczytam również, jakie są Wasze propozycje na kolejne posty.
Pozdrawiam!

środa, 15 lutego 2012

Ratunek dla matowych włosów:) - Płukanka z lipy, HIT!

Dziewczyny, mam Wam dziś do opowiedzenia o kolejnym odkryciu, którego dokonałam pod koniec zeszłego roku:)! Wiem, że jedna z Was wyczekiwała tego wpisu, więc notkę dedykuję właśnie Kruhej, choć mam nadzieję, że przyda się Wam wszystkim.
Będzie więc mowa o płukance z kwiatów lipy!



Przepis na płukankę ciężko nawet nazwać przepisem, ponieważ wystarczy nam:
* litr gorącej wody
* dwie łyżki kwiatostanu lipy

Swoje opakowanie kupiłam, jak możecie zauważyć, za kwotę 5 zł w sklepie zielarskim, ale podejrzewam, że dostaniecie lipę również w aptekach ( napar z niej jest niezawodnym środkiem przy leczeniu przeziębień -działa napotnie i  przeciwgorączkowo:)! )
Dwie łyżki suszu zalewam gorącą wodą i parzę pod przykryciem około 15 minut, przecedzam ( dociskając fusy  mocno do sitka ) i stosuję jako ostatnie płukanie włosów, po umyciu szamponem oraz spłukaniu odżywki (obecnie alterra z granatem) . Zanim przepłuczę całą głowę, najpierw moczę chwilę same włosy w naczyniu z naparem. Nie używam już później żadnej odżywki bez spłukiwania, bo obawiam się przeciążenia.
Napar z lipy ma jasnożółte zabarwienie i wspaniały miodowy zapach:) ! Najbardziej lubię płukać włosy w lekko ciepłym jeszcze płynie.

Jakie są efekty takiej płukanki?
Zdumiewające!
Kwiaty lipy zawierają delikatne związki śluzowe, które mają wspaniałe działanie na suche, łamliwe i matowe włosy. Po użyciu naparu, niesamowicie BŁYSZCZĄ  i dzięki temu ich kolor bardzo się ożywia. Mój naturalny odcień blondu zyskuje po takim zabiegu lekko miodowe i złotawe refleksy. Dodatkowo, włosy są gładsze i bardziej elastyczne, a dzięki temu odporniejsze na mechaniczne uszkodzenia, na przykład podczas czesania. Skóra głowy również korzysta na takim płukaniu, bo dzięki niemu, problem swędzenia, czy podrażnienia przestaje po prostu istnieć.

Poniżej zdjęcia moich włosów po zastosowaniu płukanki, w różnym świetle ( w obu przypadkach dzienne, bez lampu błyskowej ). W rzeczywistości kolor moich włosów to coś pomiędzy;)
Chciałam  chociaż w najmniejszym stopniu zaprezentować efekt lśniących włosów, jaki można osiągnąć dzięki płukance, ale nie ma to jak przetestować działanie na sobie:)





Płukanka z lipy może nie sprawdzić się u osób, które mają problem z nadmiernym przetłuszczaniem się skóry głowy, ponieważ może ona spowodować nasilenie tej przypadłości.
Czasami modyfikuję napar i dodaję łyżkę rumianku, żeby utrzymać świeżość włosów na dłużej.
Nie kombinuję na razie z innymi bonusami do lipowej płukanki, ponieważ według mnie, sama w sobie ma świetne działanie:)
Gorąco wszystkim polecam wypróbowanie!

środa, 8 lutego 2012

Rimmel Lasting Finish Lipstick nr.206 nude pink



Nigdy się specjalnie nie ukrywałam z moją miłością do szminek i innych kolorowych smarowideł do ust ( róże to mój drugi fioł;) ). Przy okazji każdej wizyty w drogerii wynajduję nowy kolor, który chciałabym przygarnąć do swojej kolekcji. Prędzej zrezygnowałabym z używania cieni, eyelinerów i kredek do powiek niż z malowania ust ^^. Jestem zdania, że nic tak nie ożywia twarzy, jak dobrze dobrany do naszej cery róż na policzkach i kolor na ustach właśnie:)
Pokazywałam już na blogu trzy szminki z Kobo, z którymi bardzo się polubiłam, ale to pomadki z firmy Rimmel zdecydowanie podbiły moje serce ;). Mam obecnie kilka odcieni z różnych serii, a dwie zdążyłam już zużyć do końca ( nude delight i airy fairy ).
Rimmel posiada bardzo bogatą ofertę kolorów i wykończeń swoich produktów. Nie chcę pokazywać w jednym poście wszystkich naraz, które udało mi się dotychczas zdobyć. Moim zdaniem, każda z tych szminek zasługuje na osobny wpis, szczególnie, że różnią się jedna od drugiej nie tylko kolorem, ale też trwałością na ustach i efektem, jaki można dzięki nim osiągnąć.
Na pierwszy ogień postanowiłam pokazać Wam coś neutralnego do stosowania na co dzień:
Szminka z serii  Lasting Finish Lipstick w odcieniu NUDE PINK:

Rimmel 206 Nude Pink
Rimmel 206 na skórze

Rimmel 206 Nude Pink-usta

Nie wiem, czy pomyślałyście to samo, ale mi osobiście nazwa "nude pink" kojarzy się z zupełnie innym kolorem!
Szminka z Rimmel jest według mnie w odcieniu świetlistej brzoskwini, natomiast kiedy słyszę" nude pink", wyobrażam sobie chłodniejszy, lekko rozbielony róż:)
Jak widać, wykończenie jest bardzo ciekawe- z odległości wygląda na ustach trochę jak błyszczyk, a trochę jak półtransparentna szminka, ale o dziwo jest to chyba najtrwalsza ze wszystkich pomadek Rimmela, jakie mam. Zupełnie się tego nie spodziewałam, bo posiadam też szminkę o podobnym wykończeniu z Kobo (odcień peach puff) i ona z kolei nie wytrzymuje na ustach nawet pełnej godziny! Może to kwestia drobinek? W Kobo jest ich sporo, Rimmel ma raczej taki delikatny, bezdrobinkowy shimmer i dzięki temu pewnie lepszą przyczepność niż peach puff.
Nude pink powinien pasować dziewczynom o ciepłym kolorycie cery, idealnie nadaje się do wykonywania dziennych makijaży.
Minusem jest fakt, że ten konkretny kolor może odrobinę wysuszać usta.

Jak Wam się podoba?

poniedziałek, 6 lutego 2012

Dermacol make up cover - miłość i nienawiść;)

Na temat Dermacolu pojawiło się już wiele recenzji, postanowiłam jednak wtrącić swoje trzy grosze w tej kwestii. Właściwie nie trzy grosze, bo zapowiada się na długą recenzję.




Podkład czeskiej marki był już znany większości naszych mam, ponieważ początki kosmetyków Dermacol sięgają lat 60. Wtedy właśnie powstał słynny make-up o bardzo mocnym stopniu krycia, który do tej pory wykorzystywany jest przy charakteryzacji aktorów podczas zdjęć na planach filmowych w Europie i na całym świecie. Podobno Dermacol jest stosowany również przez makijażystów do maskowania tatuaży, np. na ślubach;)
Kosmetyk robi obecnie furorę wśród klientek, które z powodu różnych problemów z cerą potrzebują silnego krycia na co dzień (od święta oczywiście też:D) .Wiele z nich twierdzi, że Dermacol jest istnym wybawieniem, ponieważ świetnie nadaje się do stosowania jako korektor, bądź podkład na wielkie wyjścia. U mnie kosmetyk ten nie sprawdza się w żadnym z powyższych zastosowań i dostrzegam w nim całą masę wad, od których zacznę jego omawianie. Na sam koniec napiszę jednak, do czego Dermacol czasem  mi się przydaje i co w nim, mimo wszystko, lubię:)

Przede wszystkim- nałożony na twarz samodzielnie jako podkład, Dermacol wygląda na niej po prostu KOSZMARNIE. I to niezależnie od  grubości warstwy kosmetyku- nawet najmniejsza jego ilość, wklepana w skórę najlepszym pędzlem, podkreśla każdą nierówność i absolutnie każdą odstającą skórkę. Jakby wrażeń było mało- twarz od razu po nałożeniu robi się ściągnięta oraz wysuszona... Większość osób ostrzega przed efektem maski, jaki produkt potrafi nam zafundować, dla mnie jednak podstawowym problemem, dyskwalifikującym Dermacol jako podkład nie jest nienaturalnie mocne krycie, a właśnie to wszystko, o czym mowa wyżej.

Po drugie- zupełnie nie wiem dlaczego, ale mimo swoich właściwości maskujących, w roli korektora również nie zdaje egzaminu. Po kilku godzinach, wszystkie przykryte Dermacolem zaczerwienienia zaczynają spod niego przebijać...

Kolejną ogromną wadą jest skład. Nie ma, po prostu, szans na regularne stosowanie Dermacolu bez ryzyka pogorszenia stanu cery. Zresztą zobaczcie same:


Nawet opakowanie pozostawia wiele do życzenia. Metalowa tubka łamie się w wielu miejscach, przez to kosmetyk potrafi wypływać bokami i zapeckać absolutnie wszystko dookoła. Podczas wyciskania produktu również pojawia się ten problem- palce oraz wszystkie pędzle, paletki i inne kosmetyki są po prostu uwalane podkładem. Dodatkowo jego konsystencja jest baaardzo gęsta (jak pasta?) i tłusta (bez pudru ani rusz!), więc trudno się potem pozbyć tych uporczywych plam.


Dostępność i wybór kolorów - kolejny minus. Ja swój podkład kupiłam na allegro, nie spotkałam go dotychczas w żadnym stacjonarnym sklepie. Wybrałam odcień, określany przez producenta jako jasny i ciepły (212), ale na żywo prezentuje się bardzo nienaturalnie i wydaje mi się, że wiele osób będzie miało problem ze znalezieniem pasującego koloru.




Ufff...Na razie większość z Was pewnie skutecznie zniechęciłam do zakupu tego ciężkiego mazidła.
Ale Dermacol ma też kilka niezaprzeczalnych plusów. Należą do nich:
*cena (około 15 zł bez kosztów przesyłki)
*wydajność (tubka ma 30 gr, a produktu zużywa się jednorazowo bardzo mało)
*długi termin przydatności (swój kupiłam w 2011, jest ważny do 10.2013.)
*wysoki filtr spf (30)
*podkład jest wodoodporny (najlepiej schodzi przy zmywaniu twarzy olejami, woda z mydłem ma z nim problem;) )
No i w końcu pewnie wszyscy są ciekawi, jak ja wykorzystuję swoją tubkę tego specyfiku ;)
Wyobraźcie sobie, że ten make up nabiera "magicznych" właściwości po wymieszaniu z innym, lżejszym podkładem. U mnie najlepiej sprawdza się mieszanka z Bourjois Healthy mix ( jedna mała pompka HM i dosłownie kropeczka Dermacolu ). Mieszam szybko mazidło na wierzchu dłoni i rozprowadzam na twarzy flat topem (koniecznie zwilżonym!), bo wtedy efekt wygląda najbardziej naturalnie. Czasem, kiedy nie mam pod ręką pędzla, delikatnie wklepuję mieszaninę opuszkami palców. I w takiej konfiguracji Dermacol sprawdza się wręcz FENOMENALNIE :D - lepiej się rozprowadza, zyskuje bardziej "przyjazny" odcień, ma świetne krycie, ale bez tego tragicznego podkreślania nierówności, no i po przypudrowaniu trzyma się przez wiele godzin, a razem z nim, wszystkie nałożone na wierzch róże, rozświetlacze itp. Używam takiej "pasty" zawsze wtedy, kiedy wiem, że spędzę poza domem calutki dzień, a chcę wyglądać dobrze przez większość tego czasu, bez konieczności poprawiania makijażu. Na imprezy ten sposób też świetnie daje radę :) .
Malutki dodatek Dermacolu zwiększa też krycie i trwałość mojego podkładu mineralnego, który zdarza mi się czasem samej "ukręcić" (sypkie minerały z dodatkiem maseł i olejów).
Wiem, że niektórzy mieszają Dermacol z kremami do twarzy i pod oczy, ja sama nie próbowałam, ale może kiedyś?:)
No i to już koniec- wątpię, by ktokolwiek dotrwał do końca tej notki;)
Dajcie znać, jeśli używałyście lub słyszałyście o tym kosmetyku. Planujecie zakup?

p.s- poszukuję naprawdę dobrego korektora do twarzy, bo na razie nie znalazłam niczego, co by mi od poczatku do końca odpowiadało. Coraz częściej skłaniam się ku studio finish concealer z MAC-a. Co sądzicie?:)

czwartek, 2 lutego 2012

Tonik z kwasem BHA 2% z Biochemii Urody

Witam wszystkich i zapraszam na krótką recenzję toniku z kwasem salicylowym 2%,  który kupiłam kilka miesiący temu w sklepie Biochemia Urody.com :)


Zestaw do wykonania kosmetyku ( wraz z opakowaniem, bagietką do mieszania itp.) kosztuje 17,50 zł. Do całości należy dodać spirytus rektyfikowany 95 %, który nie jest dołączony do zestawu, ale można go kupić  w każdym sklepie monopolowym. Do kosmetyku wystarczy dolać tylko 15 ml alkoholu, ale pozostały spirytus rektyfikowany można wykorzystać na wiele sposobów. Dla mnie jest niezawodnym środkiem do dezynfekcji opakowań oraz "narzędzi", podczas wykonywania domowych mazideł, sprawdza się również jako konserwant w kremach i balsamach:)
Jak to zwykle bywa przy kosmetykach z Biochemii Urody- na stronie jest baaardzo dokładna instrukcja wykonania toniku oraz szczegółowe informacje na temat jego działania.
Przygotowanie jest dziecinnie proste- składniki po prostu przelewamy do głównej buteleczki w odpowiedniej kolejności, należy tylko pamiętać o odpowiedniej higienie ( ja spryskuję spirytusem również blat, na którym pracuję ).
Bazą toniku jest hydrolat lawendowy ( przepadam za zapachem lawendy). Reszta składników to:
kwas salicylowy, glikol butylenowy, emulgator oraz ekstrakt z rozmarynu EKO plus nasz spirytus.
Gotowy kosmetyk jest ważny przez 8 miesięcy.

Przeznaczenie toniku:
do stosowania na twarz, szyję, dekolt, dla cery mieszanej, tłustej i dojrzałej. Pomaga, między innymi, przy zwalczaniu zaskórników, przebarwień oraz objawów fotostarzenia skóry. Do nakładania toniku można wykorzystać zwykły wacik, lub używać produktu punktowo. Zawsze przed zastosowaniem należy mocno wstrząsnąć buteleczką.
Tonik może być wcierany w  skórę głowy przy problemach z łupieżem.

UWAGA! Kosmetyk nie powinien być stosowany jak typowy tonik, po każdym oczyszczaniu twarzy. Należy pamiętać, że jest to produkt z kwasem, dlatego powinniśmy potraktować go jako drobną kurację kilka razy w tygodniu (najlepiej na noc) przed nałożeniem np. kremu. Każdy sam z pewnością wyczuje, jak często może go stosować. PODCZAS KURACJI TONIKIEM POWINNIŚMY ZREZYGNOWAĆ Z JAKIEGOKOLWIEK OPALANIA SIĘ. No i oczywiście krem z filtrem na co dzień jest koniecznością, jeżeli chcemy uniknąć podrażnień lub plam pigmentacyjnych.

Moja opinia:
Przy kilku pierwszych użyciach odczuwałam pieczenie skóry i obserwowałam lekkie zaczerwienienie, z czasem jednak twarz przyzwyczaiła się i przestała reagować w ten sposób. Zdecydowanie, działanie tego toniku jest mocniejsze niż w przypadku mojego ulubionego serum z kwasem migdałowym 10%. Rezultaty są widoczne bardzo szybko- zauważyłam mocne wygładzenie wszelkich nierówności na skórze już po kilku zastosowaniach. Pory również wydają się być dobrze oczyszczone (na zużytym waciku widać wyraźnie jak dużo zbiera zanieczyszczeń) Co do przebarwień - samodzielnie cudów u mnie nie działa, przynajmniej na razie. Jeśli chodzi o przebarwienia- wierzę, przede wszystkim, w moc oleju tamanu;)
 Nie zaobserwowałam natomiast nieprzyjemnego łuszczenia się naskórka, ale moja cera nie należy do wrażliwych, u innych pewnie może wystąpić taka reakcja. Uważam, że tonik jest bardzo dobry, ale nie ryzykowałabym używania go w miesiącach letnich i pozostałabym przy stosowaniu go jedynie jesienią i zimą. Na cieplejsze i bardziej słoneczne pory roku polecam bezpieczniejsze i łagodniejsze serum z kwasem migdałowym, o ile czujecie, że kwasy są Wam w ogóle potrzebne:)
Nie próbowałam stosowania toniku ani na dekolt, ani na skórę głowy, nakładam go tylko na twarz i szyję i przy takim używaniu produkt jest oczywiście bardzo wydajny.
Nie jestem pewna, czy kupię ponownie ten kosmetyk, ponieważ bardzo kusi mnie wypróbowanie także toniku z kwasem mlekowym (AHA).

A czy Wy możecie polecić coś, co sprawdza się w przypadku Waszej cery?:)