czwartek, 29 grudnia 2011

Kolor na jesień/zimę - oczy, usta, policzki (Kobo professional pure pearl pigment)



Witajcie po dłuższej przerwie:) Przyszedł czas na ostatnią notkę z cyklu " kolor na jesień/zimę". Dzisiaj mam Wam do zaprezentowania ciekawy kosmetyk Kobo, a mianowicie perłowy pigment w odcieniu Chestnut. Kolor jest naprawdę przepiękny! Nazwałabym go rudo-miedzianym:)


w słońcu:
na skórze:

 Pigmenty nadają się świetnie do makijażu oka, ale również całej twarzy, jeśli potraktujemy je jako róż. Co więcej, są też świetne do malowania ust, wymieszane na przykład z bezbarwnym błyszczykiem. Tego typu rudawy kolor pasuje, według mnie, zarówno osobom z ciepłą karnacją, jak i chłodną. Chestnut ładnie ożywia ciemne, wieczorowe makijaże, a na co dzień prezentuje się pięknie na kościach policzkowych, trzeba się tylko trochę namachać, żeby nałożyć pigment na twarz, nie robiąc sobie przy tym plam ;) Niektórym, pomysł używania rudego koloru w roli różu może wydawać się dziwnym, jednak dla mnie jest to naprawdę niebanalny odcień, dzięki któremu można uzyskać w makijażu bardzo ciekawe efekty. Kosmetyk jest perłowy, więc dodatkowo dyskretnie rozświetla twarz, mimo, że błyszczące drobinki nie są widoczne.
 Teoretycznie spokojnie można by używać tego pigmentu latem, ale ja, póki co, polubiłam się z nim właśnie jesienią i zimą, pewnie dlatego, że chestnut ma się kojarzyć z kasztanami właśnie oraz jesiennymi liśćmi:)
Wbrew pozorom, kosmetyk nie osypuje się przy nakładaniu, jest dość trwały no i oczywiście bardzo intensywny.
Kobo ma w swojej szafie również matowe pigmenty, jest wśród nich kilka kolorów wartych uwagi, np. żółty lub czerwony.
A co Wy myślicie o chestnut?

czwartek, 15 grudnia 2011

Kolor na jesień/zimę- oczy

W dzisiejszym poście skrobnę parę słów na temat cieni firmy Bourjois. Trio, które wam dziś
przedstawię nazywa się "violet romantic" ( numer 06)  i pochodzi z serii "Smoky eyes".



Szczerze uwielbiam tę serię, posiadam z niej dwie paletki- fiolety oraz brązy i obu używam bardzo często. Brązową paletkę zabieram ze sobą na wszystkie wyjazdy ze względu na uniwersalne kolory, z pomocą których, można wyczarować bajkowy makijaż dzienny oraz wieczorowy:)
 Dziś skupię się na "violet romantic", bo właśnie tych cieni używam bardzo często jesienią i zimą i na te pory roku są dla mnie niezastąpione! Cienie są w chłodnej tonacji, wpadają w kolor niebieski i w genialny sposób podkreślają brązową tęczówkę. Wszystkie trzy kolory mają wykończenie perłowe, chociaż najciemniejszy daje na skórze trochę inny efekt od dwóch pozostałych. Moim ulubieńcem jest środkowy kolor-  przypomina mi trochę lawendę. Ten cień stosuję często na codzień, na całą powiekę. To trio sprawdza się też idealnie na wieczorne wyjścia, kiedy nie mam pomysłu na makijaż- w takich sytuacjach praktycznie zawsze sięgam po tę paletkę. Latem również używam "violet romantic", ale tylko na wieczór. W pełnym słońcu tak zimne odcienie wyglądają na twarzy trochę dziwacznie;)
Bardzo chciałam zrobić Wam zdjęcie makijażu z użyciem tych cieni, jednak zrobić dobre zdjęcie moim opadającym powiekom jest naprawdę trudno. Sczególnie jeśli zależy mi na uchwyceniu kolorów na oku. To było po prostu niewykonalne:P Zrobiłam więc tylko swatche na ręku.
Co mogę powiedzieć o samej jakości tego kosmetyku?
Według mnie, ta seria Bourjois jest bardzo udana. Cienie są dobrze napigmentowane, świetnie się rozcierają i naprawdę można wykonać nimi ładne "przydymione oko". Jestem przekonana, że kiedyś kupię jeszcze jakąś paletkę z tej kolekcji.
Z tego co pamiętam cienie kosztowały mnie 47 zł, może na allegro można kupic je taniej?

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Kolor na jesień/zimę - usta

Dzisiaj postanowiłam pokazać Wam błyszczyk z Inglota, który kupiła dla siebie moja mama, jednak  ponieważ błyszczyk okazał się być raczej szminką w płynie, Inglot Sleeks VLC w odcieniu 72 trafił w moje ręce - moja mama toleruje tylko bardzo delikatne kolory na ustach ;)


 Kolor 72 kojarzy mi się trochę z rozgniecionymi owocami leśnymi :)




Z jakiegoś powodu przyszło mi na myśl, że taki odcień sprawdzi się świetnie jesienią i zimą. Błyszczyk daje na ustach dość intensywny kolor i ładny połysk, raczej nie widzę go u siebie w makijażu latem lub wiosną:)
Zdjęcie oczywiście nie do końca to wszystko oddaje,  jak zawsze, w rzeczywistości kolor na ustach jest nieco mocniejszy.


A teraz kilka słów o samych właściwościach produktu:
kosmetyk naprawdę mi się spodobał, ponieważ jest bardzo trwały, jak na błyszczyk.  Po jakimś czasie połysk znika, ale kolor na ustach zostaje, nawet jeśli zdarzy mi się coś wypić:) . Dodatkowo produkt w żadnym razie nie skleja ust ani ich nie wysusza, nawet powiedziałabym, że lekko nawilża.
Niestety przy aplikacji błyszczyku nie obejdzie sie bez lusterka, bardzo łatwo jest wyjechać kolorem gdzieś poza usta:D . Kosmetyk kosztował 20 zł i zapowiada się na bardzo wydajny. Co o nim myślicie?:)

piątek, 9 grudnia 2011

Kolor na jesień/zimę - paznokcie

Dzisiaj chciałabym rozpocząć malutką serię wpisów na moim blogu -" Kolor na jesień/zimę". W kilku kolejnych notkach zamierzam przedstawić propozycje kosmetyków kolorowych,  które wydają mi się idealne na nadchodzące zimowe  miesiące.
Zacznę od propozycji lakieru do paznokci. Do niedawna nie podobał mi się na moich paznokciach kolor niebieski, jednak jestem wielką fanką granatu. Bardzo lubię nosić granatowe ubrania i dodatki, uwielbiam również cienie do powiek oraz kredki w tym kolorze. Długo szukałam lakieru, który byłby w nieco przygaszonym, ciemnoniebieskim odcieniu i wydaje mi się, że znalazlam swój typ. Jest nim lakier Golden Rose z serii sweet color , nr 60. 



Lakier jest kremowy, nie ma żadnych drobinek, dwie warstwy dają pełne krycie, a trwałość oceniam naprawdę dobrze. Na podkładzie w postaci utwardzacza kosmetyk wytrzymuje na paznokciach 3-4 dni bez uszczerbku. Bardzo podoba mi się taki odcień granatu, kojarzy mi się z jeansami:) Osobiście takie kolory lubię nosić właśnie jesienią i zimą. A Wam przypadł do gustu ten lakier?

wtorek, 6 grudnia 2011

Sposób na olej

Witam wszystkich po tygodniowej przerwie:)
Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że w mojej łazience stoi kilka buteleczek z olejami, których nie miałam okazji zbyt często używać. Jednym z nich jest na przykład słynny olej arganowy, o którym wiem, że świetnie działa niemal na każdy rodzaj cery, ale używałam go na tyle sporadycznie, że nie bardzo mogłam przekonać się o jego działaniu na moją skórę. Problem leżał zawsze w mojej dbałości o systematyczność w stosowaniu serum z kwasami, kremu i oleju kokosowego, w związku z czym, doszło do tego, że w ciągu doby nie starczało już czasu na smarowanie się jeszcze kolejnym rewelacyjnym olejem  i testowanie jego możliwości. Czy ktoś jeszcze też ma ten problem co ja?!:D


Przekonałam się, że nie muszę wcale ani zmieniać codziennych rytuałów, ani rezygnować z testowania kolejnych olejów, wystarczy, że raz na jakiś czas zrobię sobie po prostu olejową maseczkę:)
Taka maseczka nie wymaga praktycznie żadnych przygotowań. Wybrany olej (lub mieszankę kilku olejków!) nakładamy na czystą twarz (warstwa powinna być po prostu trochę grubsza niż przy codziennym stosowaniu oleju) i trzymamy go na twarzy jakieś 20 minut. Do usunięcia wszelkich resztek wystarczy nam jednorazowy ręcznik lub chusteczka i coś, czym ją solidnie zmoczymy- to może być hydrolat, tonik, woda termalna itp. Osobiście najbardziej lubię do tego celu używać lekko ciepłego naparu z rumianka:)
 Po upływie 20 minut obficie nasączamy nasz papierowy ręcznik i przykładamy do naolejowanej twarzy, najlepiej jest chwilę potrzymać "kompres" na skórze. W razie potrzeby możemy przygotować nową nasączoną chusteczkę i bardzo delikatnie ściągnąć nią nadmiar oleju. To tyle:)!
Olejową maseczkę najfajniej robić wieczorem, po peelingu.
Podoba się Wam taki pomysł?

poniedziałek, 28 listopada 2011

Kobo professional luminous baked colour- 310 cocoa

Witajcie:)
Dzisiaj kilka słów na temat wypiekanego cienia firmy KOBO w odcieniu 310 cocoa, który kupiłam miesiąc temu z zamiarem stosowania w roli brązera:)  Tak naprawdę, kupując ten produkt, byłam pewna, że jest to jeden z uniwersalnych, wypiekanych kosmetyków do używania na powieki oraz twarz ( Kobo ma je w swojej ofercie, w identycznej szacie graficznej). Okazało się jednak, że kupiłam po prostu zwykły wypiekany cień, jednak kolor bardzo mi się spodobał i uznałam, że może się świetnie sprawdzić jako puder do konturowania twarzy.





Cień kosztował 19 zł, można stosować go na sucho oraz na mokro, na skórze daje efekt lekko satynowy. Na mojej twarzy utrzymuje się dość długo. Aplikacja nie sprawia problemów, jednak warto mieć pod ręką dobry pędzelek, który pomoże nam porządnie rozetrzeć brązer, bo kosmetyk jest naprawdę mocno napigmentowany i trzeba używać go oszczędnie!
Muszę powiedzieć, że polubiłam się z 310 cocoa ze względu na jego pigmentację oraz ciekawe satynowe wykończenie. Jako cień do powiek nie za bardzo mi podpasował, a to pewnie za sprawą tego, że niestety kolor na skórze prezentuje się nieco inaczej niż w opakowaniu. To właśnie jest, jak na razie, jedyny minus, jaki dostrzegłam w tym kosmetyku, chociaż dla wielu z Was może okazać się znaczący. Podczas zakupów byłam zachwycona kakaowo-szarawym kolorem, okazało się jednak, że po zaaplikowaniu na skórę zmienia on swój odcień na cieplejszy!



w słońcu:


 Osobiście do konturowania twarzy wolę nieco chłodniejsze odcienie brązu, na szczęście w przypadku tego kosmetyku można wypracować na skórze naprawdę naturalny efekt- kolor daje się rozetrzeć do delikatnej mgiełki (ja używam w tym celu flat topa z pixie).
Podsumowując, używa mi się tego produktu całkiem przyjemnie, ale po zużyciu  na pewno poszukam czegoś lepszego. Poprzednio miałam świetne kulki brązujące z Artdeco (chyba nie są już dostępne w sprzedaży), więc może znajdę fajny brązer z tej właśnie firmy. Bardzo podoba mi się również Hoola z Benefit, ale póki co, cena skutecznie mnie odstrasza, ale może kiedyś... ;)
Może Wy używałyście jakichś brązerów godnych polecenia? Albo może jest to dla Was kosmetyk zbędny?

wtorek, 22 listopada 2011

Aktywny utwardzacz do paznokci firmy Hean


Dzisiaj notka na szybko:) Chciałam Wam po prostu polecić ten utwardzacz, nie dlatego, że jakoś świetnie działa na same paznokcie, ale dlatego, że położony pod lakier przedłuża jego trwałość i zapobiega odbarwianiu się płytki paznokcia. Dobra rzecz dla tych, którzy tak jak ja ubolewają nad tym, że lakier ściera się i odpryskuje na nastepny dzień po pomalowaniu. Z użyciem tego utwardzacza jako bazy, lakier trzyma mi się o jakieś dwa dni dłużej:) Cena też jest fajna, zapłaciłam za niego 7,50 zł.
Mimo, że używam go od dłuższego czasu, utwardzacz nie zgęstniał.

A na kruche paznokcie z czystym sumieniem polecam odżywki z Eveline- sos lub diamentową! za jakiś czas napiszę pewnie drobną recenzję:)!

Dobrej nocy!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Moja pielęgnacja cery:)

Jeszcze rok temu zmagałam się z licznymi niedoskonałościami skóry- zaskórnikami i przebarwieniami. Niestety proponowane przez dermatologa maści nie dawały zadowalających rezultatów, więc postanowiłam spróbować czegoś innego. Stopniowo zaczęłam zmieniać swoją pielęgnację na bardziej naturalną i po kilku miesiącach widać pierwsze zmiany na lepsze:) Opowiem Wam dzisiaj, jak wygląda moja pielęgnacja na dzień dzisiejszy i co pomaga mi w zwalczaniu moich problemów. Nie znaczy to jednak, że mam w tej chwili cerę idealną i bez skazy, ale ponieważ nastąpiła u mnie wyraźna poprawa, liczę na to, że również dla kogoś z Was ten post okaże się przydatny:).


Z tego co zaobserwowałam wynika, że za zmianą mojej skóry na lepsze stoi w głównej mierze regularne i jednocześnie delikatne złuszczanie. Poniżej szczegóły:D .
Rano: oczyszczanie mlekiem http://tinytun.blogspot.com/2011/10/mleko-nie-tylko-do-picia.html
Wieczorem, co 2-3 dni: serum z kwasem migdałowym, które zakupiłam na Biochemii Urody (28, 50 zł)
Raz na tydzień/ raz na 2 tygodnie: peeling mechaniczny z popiołu wulkanicznego ze sklepu naturalne piękno http://tinytun.blogspot.com/2011/10/hit-popio-wulkaniczny.html
Dzięki tym zabiegom i kosmetykom moja skóra twarzy stała się gładsza, a przebarwienia mniej widoczne:)
Przy złuszczaniu skóry kwasami należy pamiętać o codziennym stosowaniu kremu z wysokim filtrem !

Zmiana sposobu oczyszczania skóry również dała świetne wyniki, szczególnie mycie twarzy mieszanką olejową!:)
Rano: jak już wspominałam- mleko (czasem hydrolat lub woda termalna)
Wieczorem: OCM- oil cleansing method http://tinytun.blogspot.com/2011/10/metoda-oczyszczania-skory-olajami-oil.html
Dzięki takiemu oczyszczaniu moja skóra zdecydowanie "uspokoiła" się i ma bardziej wrównany koloryt.

Znalazłam także idealnie dopasowany do mojej skóry "preparat" nawilżający :D Jest nim najzwyklejszy olej kokosowy. U mnie sprawdza się rewelacyjnie w kwestii nawilżania, a przy okazji szybko się wchłania, nie pozostawiając nieprzyjemnego wrażenia tłustej twarzy. Właściwie skóra wygląda zdrowiej i bardziej promiennie od razu po posmarowaniu olejkiem! Olej kokosowy działa również antybakteryjnie. Znajdziecie go w wielu sklepach ze zdrową żywnością, w "Kuchniach świata"  oraz w Internecie. Przypominam, że nadaje się również do smażenia, a nawet do demakijażu oczu:) !
Olej kokosowy stosuję w roli kremu, na zmianę z "mazidłem" własnej roboty, którego głównym składnikiem jest olej tamanu. Tamanu ma świetne działanie regeneracyjne: w szybkim tempie redukuje blizny oraz przebarwienia. Swój olejek kupuję na Biochemii Urody oczywiście:) 15 ml kosztuje 9, 80 zł.

Poza tym wszystkim, nie zapominam o codziennym nakładaniu filtra, chroniącego przed szkodliwm promieniowaniem. Tę czynność wykonuję już po posmarowaniu twarzy olejkiem lub kremem. Anthelios AC firmy La Roche Posay ( faktor 30 ) przypadł mi do gustu od pierwszego użycia. Krem poznałam dzięki przyjaciółce, która podarowała mi dwie próbki tego kosmetku:) Anthelios szybko się wchłania, nie powoduje u mnie podrażnień i jest bardzo wydajny. Stosowanie filtra jest dla mnie koniecznością ze względu na to, że promieniowanie słoneczne nie tylko może powodować szybsze starzenie się skóry, ale również utrwala powstałe na niej przebarwienia!

I na koniec dodam, żę wierzę w moc maseczek :D. Czasami używam takich, które można kupić w każdej drogerii, ale najczęściej przygotowuję je sobie sama z tego co mam w domu, czyli z glinek, różnych owoców, miodu itp. Staram się nakładać maseczki 2 razy w tygodniu, bo uważam, że ich sekret tkwi w systematyczności stosowania:)
 A już zupełnie na sam koniec dorzucę słówko o tym, że w walce o ładną skórę warto działać również od środka. Ze swojej strony mogę polecić picie siemienia lnianego, które jest niesamowicie zdrowe i spożywane regularnie pomaga na przykład w problemach z przesuszoną skórą. Na temat siemienia  i jego dobroczynnych właściwości można poczytać w Internecie, znajdziecie naprawdę całe mnóstwo informacji! To prawdziwy skarb!:) Siemię można kupić w postaci zmielonej (np. w aptece) lub po prostu w postaci całych nasionek lnu. Ja kupuję nasiona, które rozdrabniam w młynku do kawy, tuż przed przygotowaniem do picia. Solidną łyżkę zmielonego siemienia zalewam gorącą wodą i gotowe:) Staram się pić tę miksturę codziennie i bardzo lubię jej smak, ale czasem, dla urozmaicenia, dodaję do niej soku malinowego :)



Nie twierdzę, że jest to perfekcyjny plan na całe życie, lubię próbować wielu rzeczy, więc pewnie czasem będę dokonywać w nim drobnych zmian, ale zdecydowanie taka pielęgnacja mi służy.

Uff, to chyba wszystko, o czym chciałam napisać, serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy wytrwali w czytaniu tego wpisu do końca!:)
Chętnie poczytam o Waszych sposobach na ładną cerę:)

poniedziałek, 14 listopada 2011

Aromaterapia na poprawę nastroju :) ( The Body Shop Home fragrance oil)

Dziś trochę z innej beczki, bo chciałabym napisać kilka słów o fantastycznych olejkach zapachowych firmy The body shop. Jestem wielką fanką kominków do aromaterapii:) Przyjemny zapach, roznoszący się po pokoju,skutecznie poprawia mi humor, szczególnie, gdy dni stają się coraz krótsze.
Jestem szczęśliwą posiadaczką czterech różnych olejków. Oto one:


Wszystkie mają pojemnośc 10 ml, jedna sztuka kosztuje niestety aż 19 zł, ale według mnie są to najfajniejsze olejki do kominków, z jakimi miałam do czynienia. Poza tym, wystarczy kilka kropli i odrobina wody, żeby zapach przyjemnie rozszedł się po pomieszczeniu:).
Za co przede wszystkim lubię te produkty? Za to, że proponowane przez TBS kompozycje pachną naprawdę bajecznie i nie mają nic wspólnego z duszącymi i chemicznymi zapachami, które można czasem kupić lub otrzymać w gratisie, przy zakupie kominka. Od olejków TBS nie boli mnie głowa, bo nie są zbyt nachalne i naprawdę polecam serdecznie powąchanie testerów w sklepie, jeśli macie taką możliwość.
Pierwszy od lewej to mój najnowszy nabytek- Mandarin & Tangelo- zapach bardzo cytrusowy i świeży, pobudzający do działania, idealny na dobry początek dnia.
Kolejny olejek- Aloe & Soft linen  to również bardzo świeża kompozycja, kojarzy mi się z czystością  ( tak też chyba miał się kojarzyć:) ). Lubię go używać w trakcie drobnych weekendowych porządków:)Rewelacja!
Następny to po prostu Lavender. Przepadam za zapachem prawdziwej lawendy, który nijak się ma do większości zawieszek odstraszających mole. Tego olejku używam najczęściej, bo lubię "odpalać" kominek wieczorem, a nic tak nie uspokaja przed snem jak zapach kwiatów lawendy!
Ostatnia propozycja to Vanilla & Lime blossom. Lekko słodki zapach, przełamany kwaśną nutą, według mnie idealny na jesień i zimę.
 Polecam również, znacznie tańsze, olejki  firmy Bamer, ale tylko te 100 % naturalne, ponieważ można ich też używać w celach kosmetycznych.
Lubicie używać kominków zapachowych? Jakie olejki polecacie?

sobota, 12 listopada 2011

Marokańska glinka Ghassoul (inaczej Rhassoul)

Dzisiaj zapraszam na notkę na temat uniwersalnego (i w stu procentach naturalnego!) kosmetyku prosto z Maroka. Mowa o glince Ghassoul:)


 Glinka w formie płytek, przywieziona z Maroka:


Glinką marokańską zainteresowałam się na długo przed wyjazdem do tego niezwykłego kraju. Swoją pierwszą Ghassoul kupiłam w sklepie Organique za namową ekspedientki, która powiedziała mi, że jest to najchętniej kupowany kosmetyk w ich sklepie. Do wyboru miałam glinkę drobno zmieloną lub w postaci suszonych płytek, do samodzielnego zmielenia lub utłuczenia w moździerzu. Na pierwszy raz wybrałam drobno zmieloną i zabrałam się do testowania:)
Glinka ghassoul jest kosmetykiem, którego Marokańczycy używają przede wszystkim do mycia ciała oraz włosów, a nawet zębów. Pani w Organique powiedziała mi, że klientki, które stosują ghassoul w roli pasty do zębów, często chwalą jej wybielające działanie.
Oczywiście glinka marokańska sprawdza się również fenomenalnie jako maska do twarzy, ale także jako krem-pasta do golenia np. włosków na nogach:D.
Ghassoul posiada bardzo delikatne właściwości oczyszczające, pochłania brud oraz tłuszcz, przy tym nie działa na skórę lub włosy agresywnie. Dodatkowo ghassoul w wyraźny sposób ujędrnia skórę oraz łagodzi stany zapalne. Celowo nie piszę do jakiej cery zalecana jest ta konkretne glinka, gdyż wydaje mi się, że podpasuje każdemu, jeśli nie samodzielnie, to z odpowiednim dodatkiem, np. olejowym.
Żeby zacząć używać glinki jako środka myjącego, wystarczy jedynie rozrobić proszek z wodą i stosować jak żel do mycia ciała, chociaż wyczytałam, że można również wmasowywać glinkę po prostu w mokrą skórę lub włosy. Do zrobienia maski również należy wymieszać ghassoul z wodą lub hydrolatem. Oczywiście nie musimy ograniczać się jedynie do glinki i wody, polecam dodawanie równiez innych składników, chociażby olejku z drzewa herbacianego. Lepiej nie dopuszczać do całkowitego zachnięcia glinki na twarzy, gdyż może to spowodować nieprzyjemne ściągnięcie skóry, a ponadto wyschnięta glinka zwyczajnie przestaje działać. Warto po prostu w tym czasie co kilka minut spryskać twarz tonikiem lub hydrolatem albo wodą termalną.
Moje pierwsze eksperymenty z glinką marokańską opierały się głównie właśnie na robieniu maseczek. Czułam, że takie zabiegi bardzo przyjemnie oczyszczają skórę, w żaden sposób jej nie podrażniając. Zauważyłam też, że jeśli nakładam grubą warstwę ghassoul i co jakiś czas zwilżam twarz, skóra jest odżywiona jak po bogatym kremie.
Później spróbowałam umyć glinką włosy i byłam zadzwiona, jak bardzo ghassoul je zmiękczyła!:) Muszę jednak przyznać, że glinka zdecydowanie NAJLEPIEJ sprawdziła się u mnie jako drugie mycie włosów, a zarazem odżywka do spłukiwania:)! O co dokładnie mi chodzi? Pierwsze powierzchowne mycie włosów wykonuję prostym szamponem (obecnie organix), a do kolejnego mycia z dokładnym pucowaniem skóry głowy używam pasty z wody i glinki. Po wmasowaniu papki w skórę i włosy zostawiam ją na chwilę żeby mogła zadziałać (czasem dokładam porcję ekstra na końcówki), po czym wszystko spłukuję (zaznaczam, że nie ma z tym problemów).  W ten sposób mam włosy umyte i odżywione zarazem:)  Nie wiem, czy taka metoda sprawdzi się i u Was, ale moje włosy po takim glinkowym mycio-odżywianiu są naprawdę gładsze i bardziej miękkie:)!
Kosmetycznych kombinacji z użyciem ghassoul może być całe mnóstwo, zamierzam przetestować niedługo maskę do skóry twarzy z glinki z dodatkiem oleju arganowego, który jest kolejnym naturalnym bogactwem Maroka, wydobywanym i produkowanym jedynie w tej części świata:)
Ghassoul możecie kupić w wielu sklepach internetowych, ale również na allegro.

Co powiecie na post podsumowujący całą moją pielęgnację twarzy? Na ostatnim spotkaniu przyjaciółki pytały, co pomogło mi doprowadzić skórę do dobrego stanu. Nie mam nic do ukrycia, zresztą większość swoich zabiegów i kosmetyków opisuję właśnie tutaj, ale chętnie zrobię takie małe podsumowanie, hm?:)

wtorek, 8 listopada 2011

Paleta 28 neutralnych cieni

Dzisiaj zapraszam na prezentację i krótką recenzję palety 28 neutarlnych cieni.

Zdjęcie z lampą:

Paletę posiadam od 1,5 roku i zakupiłam ją na allegro za około 60 zł razem z przesyłką, jednak widziałam ją na ebayu już za niecałe 40 zł ( łącznie z przesyłką z Hongkongu:) )!
Jak widać, jeden cień uległ zniszczeniu, na szczęście mam podobny w paletce sleeka:).
Niektóre kolory z bliska:



Jak to bywa przy tego typu paletkach, jakość cieni jest nierówna. Jest kilka naprawdę dobrych, kilka przeciętnych i kilka zupełnie słabych. Przeważają jasne kolory, jeśli chodzi o wykończenie to w palecie znajdziemy sporo matów lub matów z drobinkami. Najlepsze w nakładaniu i pigmantacji są jednak cienie perłowe lub satynowe, ale jest ich w zestawie zaledwie kilka. Niektóre kolory są bardzo mało widoczne na powiece (jasne maty z drobinkami), więc używam ich do rozcierania ciemniejszych cieni (tutaj sprawdzają się świetnie).
Z trwałością także bywa różnie, na pewno trzeba używać ich na bazę.
Tak naprawdę lubię tę paletę, pomimo niezaprzeczalnych wad. Wolałabym, żeby kolory były bardziej zróżnicowane i żeby wybór cieni satynowych lub perłowych był nieco większy. Drażni mnie także opakowanie z matowego plastiku, które bardzo trudno jest utrzymać w czystości. Mimo wszystko, cieszę się, że ją zakupiłam, bo mam teraz pod ręką naprawdę duży zestaw neutralnych kolorów do  dziennego makijażu i codziennie mogę w nich przebierać i odkrywać na nowo:D Znalazłam wśród tych cieni kilku ulubieńców, wyróżniających się  naprawdę niebanalnymi kolorami. :)
To napewno nie jest idealna paleta, ale często po nią sięgam i za taką cenę mogę polecić ją tym z Was, którym wciąż jest mało cieni "nude".
Wybiórcze swatche ( niektórych musiałam nałożyć parę warstw , żeby kolor był widoczny)




środa, 2 listopada 2011

Biała kredka Sephory + pomysły na wykorzystanie jej w makijażu

Należę do osób, które do dziennego makijażu chętnie używają białej kredki. Moje poszukiwania idealnej, nie trwały, na szczęście, długo:) Po kiepskich początkach z  kredką, którą kupiłam dawno temu w starej kolekcji Essence, natrafiłam na produkt Sephory. Postanowiłam w niego zainwestować, bo akurat o tych konkretnych kredkach słyszałam naprawdę wiele dobrego (pozdrowienia dla Słomczynka:) ! )
Przede wszystkim, interesowała mnie trwałość kredki na dolnej linii wodnej oraz łatwość jej nakładania. I przyznaję, że kredka Sephory spełniła moje oczekiwania. Biały kolor jest wyraźny i utrzymuje się na linii wodnej przez wiele godzin. Sama konsystencja kredki jest miękka, ale nie ZA miękka, więc bez trudu można się nią pomalować w kilka sekund.
Zdecydowanym minusem jest cena, bo według mnie 25 zł za kredkę rozmiarów połowy normalnej (!), to kwota zbyt wysoka. Dajcie znać, jeśli trafiłyście na białą kredkę dobrej jakości w niższej cenie.

Nie wiem, czy też tak sądzicie, ale dla mnie biała kredka to kosmetyk wszechstronny, ponieważ maluję nią nie tylko linię wodną (powiększa oczy i odświeża spojrzenie) ale często również zaznaczam wewnętrzne kąciki. Osobiście wydaje mi się, że jeśli pomalujemy białym kolorem dolną linię wodną, efekt powiększenia staje się bardziej wyraźny, jeśli jednocześnie, niżej, tuż pod dolną  linią rzęs podkreślimy oko ciemniejszym cieniem lub kredką.
Lubię także rysować nią cienutką kreskę tuż pod linią brwii i lekko rozetrzeć. Taki zabieg w dyskretny sposób koryguje i wyostrza ich kształt:). Roztarta na górnej powiece biała kredka spełnia rolę bazy, podbijającej kolor cieni. Jeśli zaaplikujemy ją naprawdę dokładnie i solidnie rozetrzemy, to cień na takiej bazie będzie nie tylko wyglądał na bardziej intensywny, ale również utrzyma się na oku bardzo długo (ot taki zamiennik gotowych baz pod cienie:) ). Za pomocą białej kredki możemy nawet uwypuklić kości policzkowe, jeśli rozetrzemy odrobinę białego koloru na samym ich szczycie. To dobre wyjście dla osób z przetłuszczającą się cerą, które nie chcą rezygnować z konturowania twarzy, a każdy błysk na ich skórze wygląda niezdrowo.
To moje pomysły na białą kredkę:) Macie własne? Czy też należycie do osób, które lubią jej używać, czy raczej nie przepadacie za efektem, jaki daje? A może preferujecie beżowe? Czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze!

czwartek, 20 października 2011

Metoda oczyszczania skóry olejami (oil cleansing method)

Muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie wieczornej pielęgnacji bez solidnego oczyszczania mojej cery. Mimo, że poranne "mycie" twarzy ograniczam do przemywania jej wacikiem nasączonym mlekiem (patrz post o mleku http://tinytun.blogspot.com/2011/10/mleko-nie-tylko-do-picia.html ), wieczorem lubię poświęcić temu zabiegowi nieco więcej uwagi. W ostatnim czasie mozna się natknąć w Internecie na wiele publikacji dotyczących oil cleansing method, czyli w skórcie OCM. Co więcej taka metoda oczyszczania skóry stała się obecnie bardzo popularna. Do niedawna moimi ulubieńcami w dziedzinie wieczornego mycia twarzy był rossmanowski żel babydreamy oraz szmatka z mikrofibry, zakupiona za parę złotych w tesco. Do tej pory uważam, że te dwie rzeczy świetnie radzą sobie z usuwaniem makijażu i brudu, jednak nie będę ukrywać, że ostatnio zwyciężyła we mnie chęć przetestowania olejowej metody na własnej skórze;). Skąd się w ogóle wziął pomysł, żeby myć twarz olejami? brzmi trochę absurdalnie, jednak już od dawna znane są produkty do demakijażu, które bazują na różnych olejach i które słyną z doskonałego rozpuszczania wszelakiego brudu, zalegającego na naszej skórze. W sklepach możemy dostać nawet czyste olejki myjące  (np. olejki dostępne na biochemii urody).Wszystkie te produkty działają na zasadzie" tłuszcz rozpuszcza tłuszcz". Oil cleansing method również. A oto co jest nam potrzebne do oczyszczania cery tą właśnie metodą:

Jak widać, wszystko co musimy przygotować to mieszanka olejów oraz mały ręcznik lub szmatka z mikrofibry, może być tez ściereczka muslinowa. Tajemnicza ciecz w buteleczce to mieszanka, której bazą jest zwyczajny OLEJ RYCYNOWY, do kupienia w każdej aptece. Olej rycynowy słynie nie tylko ze zbawiennego wpływu na nasze rzęsy i brwi, wykazuje również duże podobieństwo do ludzkiego sebum, dlatego doskonale się z nim łączy, a potem spłukuje z naszej skóry:) Lepiej jednak nie myć twarzy samym olejkiem rycynowym, gdyż potrafi on usunąć z naszej twarzy praktycznie wszystko, włącznie z warstwą ochronną naszej skóry, co skutkuje później przesuszeniem. Z tego powodu nasza mieszanka powinna zawierać dodatek innego oleju bądź olejów. Do wyboru mamy szereg najróżniejszych, począwszy od oliwy z oliwek, a na oliwce do pielęgnacji niemowląt skończywszy. Ważne jest, żeby wybrać olej, który będzie odpowiadał  typowi naszej cery. Im bardziej tłusta skóra, tym oleje powinny być lżejsze i bardziej płynne. Jeśli posiadacie cerę suchą lepiej wybierać te o bogatszej konsystencji. Proporcje również powinny być uzależnione od rodzaju cery. Im skóra mocniej przetłuszczająca się, tym nasza mieszanka powinna zawierać więcej olejku rycynowego, np. od 20 do 50 %. Skórze suchej wystarczy nawet zawartość 10%.
Moja osobista mieszanina, widoczna na zdjęciu, zawiera około 30% oleju rycynowego, resztę buteleczki dopełniłam olejem lnianym oraz dodałam kilka kropli olejku z drzewa herbacianego. Opracowywanie idealnej indywidualnej mieszanki na pewno zajmie trochę czasu, ja już teraz wiem, że następnym razem powinnam dodać mniej olejku rycynowego:)
Omówiłam kwestię mieszanki, teraz czas na omówienie metody. Wszystko, co musimy zrobić to wmasować w suchą lub lekko wilgotną twarz nasz specyfik, nie omijając pomalowanych oczu lub ust, zmoczyć naszą ściereczkę w bardzo ciepłej wodzie, nałożyć na naolejowaną twarz i potrzymać chwilę, żeby nasze pory otworzyły się pod wpływem ciepła. Niektórzy sugerują żeby maczać ściereczkę w misce z gorącą wodą (taką z czajnika), ale według mnie wystarczy gorąca woda z kranu:) Następnie musimy powtórzyć czynność,w razie potrzeby dokładamy trochę mieszanki, szmatka wędruje pod gorący strumień i na twarz, tym razem lekko masujemy skórę, ściągając z niej nieczystości. Trzeci raz moczymy ściereczkę znowu w gorącej wodzie, żeby zmyć z twarzy wszystkie resztki. Na koniec należy zamknąć pory, przykładając do twarzy szmatkę zamoczoną w zimnej wodzie, dobrze jest potrzymać ją chwilę dłużej :) Osuszamy skórę ręcznikiem, najlepiej specjalnie przeznaczonym do tego celu. To tyle.
Nie musimy nawet przemywac później twarzy tonkiem, gdyż oleje nie zaburzają naturalnego PH naszej skóry.
Na początku taki sposób wieczornego mycia twarzy wydawał mi się bardzo pracochłonny, ale w praktyce okazało się, że zajmuje niewiele czasu, a efekty są, uwierzcie, rewelacyjne! Trzeba tylko pamiętać, żeby po każdym takim olejowym myciu przeprać naszą ściereczkę. Nie wiem jak działa ściereczka muślinowa, czy ręcznik, ja zawsze używam mikrofibry i Wam też polecam, bo nie jest to duży koszt, a dodatkowo mikrofibra świetnie zbiera z twarzy zanieczyszczenia i tłuszcz.
Warto się trochę pomęczyć z przygotowaniem tego wszystkiego, bo korzyści stosowania tej metody są ogromne! Muszę  przyznać, że nigdy nie miałam wrażenia tak czystej skóry po myciu i powoli zapominam czym są zatkane pory, a to właśnie one były jednym z moich największych problemów! Skóra ma bardziej jednolity koloryt i nie wyskakują mi praktycznie żadne nowe "niespodzianki"! Regularne stosowanie na pewno wzmocni również nasze rzęsy, a nawet paznokcie dłoni:) A jeśli macie tendencję do świecenia się twarzy to jestem pewna, że przy stosowaniu oil celansing method całkowicie zapomnicie o tym problemie:)
Próbowałyście? Spróbujecie?:)

wtorek, 18 października 2011

HIT! Popiół wulkaniczny

Kolejny produkt, zakupiony na naturalne-piękno, to według mnie prawdziwy hit:)


Popiół wulkaniczny jest w stu procentach naturalnym peelingiem, który podobno ma działać niemal jak mikrodermabrazja. Mimo, że nigdy nie korzystałam z zabiegu mikrodermabrazji i nie mogę odnieść się do obietnic zawartych na stronie sklepu to i tak jestem z tego kosmetyku niezmiernie zadowolona!
Peeling ma postać bardzo drobnego piasku, nierozpuszczalnego pod wpływem wody. Ten delikatny proszek stanowią w rzeczywistości maluteńkie fragmenty minerałów oraz skał, które są produktami erupcji wulkanu:) W opakowaniu znajduje się 20 g popiołu, a jego cena to 6,90 zł.


Peeling ma niesamowite właściwości ścierające, a mimo to, po jego użyciu skóra nie jest podrażniona! Popiół wulkaniczny jest polecany osobom, które borykają się z takimi problemami skórnymi jak: trądzik pospolity, łojotok, zaskórniki, blizny oraz przebarwienia. Produkt spłyca również zmarszczki, a nawet pomaga walczyć z cellulitem i rozstępami.
Ja sama stosuję popiół na razie tylko jako peeling do twarzy (do ciała polecam kawę mieloną z dodatkiem soli lub cukier) raz w tygodniu. Zdecydowanie jest to najlepiej ścierający kosmetyk, z jakim miałam do tej pory do czynienia. Peeling popiołem zazwyczaj wykonuję wieczorem i następnego dnia gołym okiem widać, że skóra jest bardzo wygładzona, a z każdym kolejnym użyciem wygląda coraz lepiej:)
Proszek najlepiej jest zmieszać z żelem myjącym lub olejkiem, ale wypróbowałam go rówież samodzielnie, po prostu masując popiołem mokrą skórę. Sprawdza się znakomicie i serdecznie go Wam polecam!
UWAGA: Osoby cierpiące na astmę powinny uważać, gdyż wdychanie popiołu wulkanicznego może powodować u nich porblemy!

niedziela, 16 października 2011

Szminki Kobo Professional

Dzisiaj kolejny post na temat kolorówki:)
Ostatnio bardzo chętnie kupuję różne produkty do ust. Jestem raczej zwolenniczką szminek niż błyszczyków, ze względu na lepszą trwałość oraz bardziej nasycone kolory.W swoim zbiorku posiadam trzy szminki firmy Kobo Professional, której kosmetyki można znaleźć w Drogeriach Natura. Wszystkie trzy są w odcieniach czerwieni, zobaczcie same:



Peach puff to właściwie połączenie szminki z błyszczykiem. Efekt na ustach jest bardzej rozświetlający niż kryjący. Bardzo lubię używać peach puff na codzień, bo podkreśla usta w delikatny sposób. Ten kolor zawiera wiele świecących drobinek, jednak są bardzo subtelne i nie "wędrują" po całej twarzy. Myślę, że ten odcień może pasować większości dziewczyn, niezależnie od typu urody.
 Orange to jasna i ciepła czerwień, wpadająca w pomarańcz, kolor idealne podkreślający opaleniznę, ale intensywny.Wklepana w usta palcem nadaje się również do noszenia na codzień.
Red flamenco to dla mnie kolor karminowej czerwieni. Posiada malutkie drobinki, co umknęło mojej uwadze kiedy kupowałam tę szminkę. Na szczęscie na ustach są  niewidoczne, inaczej podejrzewam, że kolor prezentowałby się tandetnie.
Od góry:
peach puff
orange
red flamenco
w rzeczywistości kolory są na ustach trochę mocniejsze




Trwałość  Red flamenco i Orange oceniam bardzo dobrze, utrzymują się spokojnie kilka godzin i równomiernie schodzą z ust. Obie mają bardzo dobre krycie. Peach puff, z racji tego, że nie jest typową szminką, trzyma się niestety na ustach najkrócej- do godziny-półtorej, za to jej aplikację można spokojnie powtórzyć bez użycia lusterka:)
Konsystencja wszystkich trzech jest bardzo przyjemna, kremowa i dzięki temu szminki nie wysuszają warg.
Z tego co pamiętam, cena tego kosmetyku wynosi około 15 zł.
A Wy macie swoje ulubione czerwone szminki?:)

sobota, 15 października 2011

Inglot 397 pearl

Witajcie,
Nadszedł czas na pierwszy post na temat kosmetyków kolorowych:)
Z cieniami Inglota nie mam, niestety, najlepszych doświadczeń, co zapewne mocno zdziwi wszystkie fanki tej firmy. Dobrze wspominam jedynie swoją przygodę z serią pojedyńczych cieni Vertigo (można je jeszcze kupić?). Dwa lata temu skompletowałam swoją paletkę pięciu kolorów, w której znalazły się cienie o wykończeniu AMC shine, Double sp oraz jeden pearl. Niestety, pearl, to jedyne wykończenie, z tych, które proponuje Inglot, jakie mi odpowiada. Pozostałe dwa, AMC shine oraz Double sp, kompletnie nie przypadły mi do gustu, ponieważ odcienie z tymi wykończeniami utrzymywały się na moich powiekach bardzo krótko (nawet z użyciem bazy), kolor znikał całkowicie po paru godzinach, a jedyne, co zostawało na oczach i na reszcie twarzy to nachalne drobinki brokatu. Jeśli chodzi o perłowe cienie Inglota, uważam, że są świetnej jakości- dobrze się z nimi pracuje, pięknie wyglądają na oku i utrzymują się naprawdę bardzo długo. Jestem pewna, że zdecyduję się na więcej odcieni z wykończeniem pearl.
Dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam mojego ulubieńca ostatnich tygodni- cień 397 . Kupiłam go jako wkład, kosztował mnie tylko 10 zł i uważam, że to must have wśród Inglotowskich kosmetyków do
oczu:)
                                        
                               

Kolor 397 określiłabym jako cielisty, według mnie z lekką przewagą różowych tonów. Używam go ostatnio praktycznie do każdego makijażu:) Pięknie rozświetla wewnętrzne kąciki, obszar pod łukiem brwiowym, wygląda też świetnie na całej powiece.
Daje efekt wypoczątego oka i świeżego spojrzenia. Do dziennych makijaży nadaje się w sam raz, ale na pewno sprawdzi sie także w makijażach wieczorowych. Co więcej, uważam, że ten odcień jest też idealnym rozświetlaczem, który możemy zaaplikowac nie tylko na okolice oczu, ale również na szczyt kości policzkowych. Według mnie prezentuje się na twarzy niezwykle subtelnie i lepiej niż większość pudrów, określanych jako rozświetlające.


Jeśli macie możliwość, polecam Wam obejrzeć ten odcień  na żywo w salonie. Podobo Inglot 397 to dobry zamiennik słynnego cienia z Maca- naked lunch. Nie jestem w stanie ocenić tego sama, bo nigdy nie miałam okazji obejrzeć tego popularnego koloru w sklepie, bazuję jedynie na opiniach w Internecie oraz zdjęciach.
Podoba Wam się 397 pearl? I czy macie własnego ulubieńca wśród swoich cieni, którego używacie niemalże codziennie?:)

czwartek, 13 października 2011

Wszechstronny olejek z drzewa herbacianego

Od jakiegoś czasu nie wyobrażam sobie wyposażenia mojej apteczki bez olejku eterycznego z drzewa herbacianego. Małą buteleczkę (10 ml) tego niezwykłego płynu  można kupić w każdej aptece za kilka złotych, a możliwości zastosowań jest naprawdę wiele. Warto mieć go zawsze w domu, tym bardziej, że jest on jednym z najsilniej działających naturalnych środków antyspetycznych oraz zawiera ponad sto substancji czynnych!
Wbrew pozorom, roślina, z której liści wytwarzany jest ten produkt, nie ma nic wspólnego z herbatą, jaką pijemy w naszych domach. Olejek otrzymuje się podczas destylacji listków i gałązek drzewokrzewu porastającego Australię.
Olejek z drzewa herbacianego pomaga zwalczać wszelkie schorzenia wywołane przez bakterie,wirusy i grzyby, jest więc przydatnym środkiem w leczeniu przeziębienia oraz grypy. Inhalacje z jego wykorzystanem (5 do 7 kropli na miskę gorącej wody) skutecznie pomogą uporać się z katarem lub niedrożnością dróg oddechowych, a płukanie gardła (2-3 krople na 1/2 szklanki wody) złagodzi ból wywołany np. zapaleniem migdałków. Takie płukanki są też świetnym naturalnym zamiennikiem płynów do higieny jamy ustnej!
Ze wględu na swoje antybakteryjne właściwości, olejek bywa często wykorzystywany do produkcji preparatów przeciwtrądzikowych. Możemy sami wzbogacić swoje kremy lub toniki, dodając kilka lub kilkanaście kropli do gotowych produktów. W przypadku dodawania olejku do toniku należy pamiętać o tym, żeby wstrząsnać buteleczkę z płynem każdorazowo przed użyciem, w celu wymieszania całości, ponieważ olejek "pływa" po wodzie. Świetnym pomysłem jest dodanie olejku także do żeli do mycia, maseczek, glinek, a nawet szamponów. Na pojedyńcze zmiany trądzikowe lub opryszczkę możemy nakładać punktowo nierozcieńczony preperat. Kilka kropli olejku wtartych w ukąszenia owadów potrafi złagodzić swędzenie oraz ból, a masaże z jego użyciem działają odprężająco i zmniejszają napięcie mięśni. Do masażu zaleca się użycie 2-3 kropli olejku eterycznego, rozprowadzonego w oleju bazowym. Świetnym olejem nośnikowym jest np. olej ze słodkich migdałów lub jojoba. Co ciekawe,olejek z drzewa herbacianego wnika głęboko w skórę, dzięki czemu zdecydowanie powiększa obszar swojego działania oraz stymuluje układ odpornościowy.
Z powodzeniem można stosować ten produkt także w odświeżaniu powietrza, dodając go do kominka aromatyzowanego lub nawilżacza powietrza.
Jak widzicie, ilość możliwości jest praktycznie nieograniczona:)! Ja osobiście bardzo lubię używać olejku z drzewa herbacianego jako dodatku do maseczek. Wasze pomysły?

wtorek, 11 października 2011

Mleko nie tylko do picia:)

Jedną z fajniejszych rzeczy w naturalnej pielęgnacji jest fakt, że możemy do niej wykorzystać produkty, które zazwyczaj znajdują w naszej kuchni. Dziś chciałabym powiedzieć Wam parę słów na temat tego, jaki wpływ może mieć na naszę skórę najzwyklejsze mleko:)


Pomysły na wykorzystanie mleka, które za chwilę opiszę, powinny spodobać się osobom, które posiadają cerę tłustą bądź mieszaną, ze skłonnościami do drobnych krostek, przebarwień i nierówności na skórze. Zawarty w mleku kwas działa na nasz naskórek złuszczająco, rozjaśniająco oraz regulująco i właśnie dlatego mleko nadaje się świetnie do stosowania jako tonik lub maseczka do twarzy dla wszystkich, którzy borykają się z niedoskonałościami cery oraz jej świeceniem. Mleko pomaga także zregenerować nasz naskórek oraz hamuje proces starzenia się skóry, ponieważ neutralizuje wolne rodniki.
Wykorzystać możemy każde mleko, jakie mamy w naszej lodówce, najlepiej jednak używać tłustego. Ja zazwyczaj kupuję  2 % w butelce z dopiskiem "świeże" :).
Osobiście najchętniej stosuję mleko w roli oczyszczającego toniku, zaraz po wstaniu z łóżka. Potrzebne są jedynie:
-wacik
-mleko
 Rano, w przeciwieństwie do wieczornej pielęgnacji, nie myję twarzy wodą ,a jedynie przecieram ją wacikiem nasączonym właśnie mlekiem. Kiedy skóra przeschnie, od razu nakładam na twarz krem lub olejek, a na to filtr, oczywiście z odrobiną maceratu z marchwii;) Po przemyciu twarzy w ten sposób zaczerwienienia stają się mniej widoczne, skóra jest czysta i napięta, a do tego pozostaje matowa przez calutki dzień.
Dla wielu osób twarz po zastosowaniu takiego " toniku" może być zbyt ściągnięta i matowa. W takim wypadku nie warto się zniechęcać i rezygnować z dobrodziejstw mleka,wystarczy po prostu po jego wyschnięciu  przemyć skórę wacikiem zwilżonym wodą i wtedy nałożyć krem, olejek, itd.

Raz na jakiś czas możemy użyć mleka jako maseczki oczyszczającej pory. Znów potrzebne nam będą :
mleko oraz waciki, które obficie nasączamy i przykładamy do skóry twarzy i dekoltu. Zostawiamy taki okład aż poczujemy ściągnięcie, zmywamy letnią wodą i aplikujemy krem. Działanie będzie podobne jak w przypadku mlecznego toniku.
Inne pomysły na mleczną pielęgnację?:)Oto jeden z prostych przepisów na maseczkę dla zmęczonej i poszarzałej skóry:
3 łyżki miodu
3 łyżeczki mleka
Składniki należy wymieszać, nałożyć na twarz, szyję oraz dekolt, trzymać około 15 minut i zmyć letnią wodą. To dobry sposób na "ożywienie" skóry, na przykład przed wieczornym wyjściem.
I na koniec jeszcze jedna propozycja wykorzystania mleka w pielęgnacji. Do tego zabiegu potrzebujemy:
-3 łyżek płatków owsianych
-Trochę ciepłego mleka (nieco mniej niż pół szklanki).
Płatki wsypujemy do miseczki i zalewamy ciepłym mlekiem. Odstawiamy pod przykryciem, żeby płatki wchłonęły trochę mleka i zmiękły. Owsiano-mleczną papkę nakładamy na twarz i zostawiamy na 5-10 minut, a następnie masujemy skórę, wykonując płatkami delikatny peeling. Wszystkie resztki oczywiście zmywamy.
Czy znacie inne "urodowe przepisy" z użyciem mleka? Korzystacie czasem z podobnych zabiegów w domu?

niedziela, 9 października 2011

Macerat z marchwii

Witam serdecznie wszystkich, którzy wpadli przeczytać pierwszą notkę na tym blogu:)
Od razu proszę o wyrozumiałość, ponieważ są to moje absolutne początki w blogowaniu i na razie nie jestem w stanie połapać się we wszystkich opcjach i możliwościach, jakie niesie za sobą prowadzenie takiej strony.
Na temat pierwszej notki wybrałam moje stosunkowo nowe odkrycie, a mianowicie MACERAT Z MARCHWII W OLEJU SŁONECZNIKOWYM, czyli po prostu olejowy wyciąg z marchewki. Ten kosmetyk działa jak naturalny samoopalacz, więc powinien przypaść do gustu wszystkim tym, którzy lubią efekt skóry muśniętej słońcem, a ja do takich zdecydowanie należę:)

Pamiętam jak parę lat temu zobaczyłam w gazecie reklamę olejku marchewkowego firmy Diaderma. Od razu poleciałam do apteki i kupiłam buteleczkę, jednak wtedy nie do końca wiedziałam jak takiego produktu używać. Z racji małej pojemności olejek Diadermy szybko mi się skończył a ja nie zakupiłam go ponownie i zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. Niedawno przy okazji zakupów w sklepie naturalne-piekno.pl  natknęłam się na podobny olejek i postanowiłam go wypróbować. ( Macerat z marchwii jest dostępny także w innych sklepach internetowych:) ).50 ml olejku  kosztowało mnie całkiem niewiele,bo 12,49 zł i juz teraz widzę, że będzie to kosmetyk bardzo wydajny, bo stosuję go raczej w niewielkich stężeniach. Już kropla olejku marchewkowego dodana do kremu do twarzy powoduje, że skóra zyskuje zdrowy koloryt i cieplejszy odcień. Możliwości zastosowań takiego olejku jest wiele, ponieważ możemy go łączyć z kremami do twarzy, balsamami do ciała, innymi olejami i oliwkami. Macerat można stosować również bez łączenia z innymi produktami, bezpośrednio na skórę, musimy go tylko starannie i szybko rozsmarować, żeby uniknąć plam, olejek szybko się wchłania. Przy stosowaniu olejku z marchwii należy pamiętać, że może brudzić ubrania, dlatego najlepiej aplikować go jedynie na odkryte części ciała!
Kolor na ręku wygląda na bardzo jadowity, jednak po roztarciu prezentuje się dużo łagodniej, przyznajcie sami:)

Złociste zabarwienie skóry utrzymuje się na niej do zmycia, jednak stosowany regularnie trwale poprawia jej koloryt. I bez obaw, świeżo zaaplikowany olejek lub kosmetyk z jego dodatkiem daje naprawdę mocny kolor, jednak po wchłonięciu się preparatu w skórę efekt jest dużo lżejszy:)
Na stronach można znaleźć inormację, że sugerowane stężenie tego preparatu w innych kosmetykach/olejach itp to 5%-20%. Według mnie to sprawa bardzo indywidualna, wszystko zależy od typu naszej karnacji oraz efektu jaki chcemy osiągnąć. Trzeba samemu przetestować i sprawdzić:)

Poza właściwościami, które opisałam powyżej olej z marchwii charakteryzuje się wysoką zawartością  karotenu, więc zapobiega starzeniu się skóry i chroni przed wolnymi rodnikami.

Moje ulubione zastosowanie? Najchętniej łączę olejek z filtrem do twarzy, ponieważ dzięki niemu nie ma mowy o "bieleniu" skóry, które tak często jest utrapieniem tych, którzy na co dzień używają kremu z filtrem. W moim przypadku, dodatek olejku sprawia również, że filtr nie zostawia na twarzy zbyt tłustego wykończenia.
Mam nadzieję, że mój pierwszy wpis choć trochę Was zainteresował i, że będziecie czasem do mnie zaglądać:)