niedziela, 30 grudnia 2012

Czas na małe podsumowanie, czyli kosmetyczne odkrycia 2012 :)


Hej wszystkim!

   Jak minęły Wam Święta? Ja, jak widać, miałam krótką przerwę od blogowania i w ogóle raczej mało siedziałam w sieci. Mam teraz sporo zaległości do nadrobienia także w czytaniu innych blogów:). Spędziłam tych kilka świątecznych dni razem z rodziną i był to naprawdę fantastyczny czas. Jedynym zgrzytem okazało się przeziębienie, które dopadło mnie tuż przed Wigilią:)

    Pomyślałam sobie - a może by tak zrobić na blogu małe podsumowanie mijającego roku? :)
Jednak nie byłabym chyba w stanie przygotować posta na temat konkretnych ulubieńców roku, postanowiłam zatem napisać o kilku odkryciach, których "dokonałam" w ciągu ostatnich 12 miesięcy i które uważam za naprawdę godne uwagi. Nie napisałam jeszcze żadnej notki na temat któregokolwiek z tych produktów, bo planowałam zrobić ich osobne recenzje, ale ostatecznie znalazły się one w rocznym podsumowaniu:)

Przedstawiam Wam 4 produkty, które od tego roku  na stałe zagoszczą w mojej kosmetyczce:)

[ UWAGA! Będą same OCHY i ACHY, egzaltacja sięga w tej notce zenitu;) ]

maska drożdżowa babuszki Agafii, olej różany, pędzelek Hakuro H76, Bell Push up mascara

  Jak widzicie, przygotowałam po jednym "odkryciu" z każdej kategorii.
Na pierwszy ogień leci kosmetyk do włosów, który testuję od dwóch miesięcy. Myślę, że wiele z Was kojarzy już popularną maskę drożdżową babuszki Agafii ze sklepu internetowego kalina:)


To jest produkt, który ma w teorii dobrze działać na porost włosów, dlatego powinniśmy stosować go nie tylko na długości, ale również na skórę głowy. Nie jest to więc maska typowo nawilżająca i nie daje takiego śliskiego wrażenia podczas zmywania, choć oczywiście można ją wzbogacić np. aloesem lub gliceryną. Skład stanowią przede wszystkim roślinne ekstrakty, następne w kolejności są oleje.
Nie umiem do końca ocenić obietnic związanych z tempem wzrostu, ale i tak jest to mój zdecydowany "włosowy" faworyt:)! Po żadnym innym kosmetyku moje końcówki nie były tak miękkie, jak po tej masce. Fryzura bardzo dobrze się układa, bo włosy są wygładzone i ładnie błyszczą. Do tego nie ma żadnego problemu ze zmywaniem produktu, nie przeciąża także włosów, nawet nałożny przy skórze głowy, którą swoją drogą, bardzo przyjemnie koi.

Maska nie jest też droga- 18 zł za 300 ml i zapowiada się na bardzo wydajną - ma płynną konsystencję.
Zapach jest nieziemski i przypomina ciastka maślane:)
Nakładam ją po myciu na 2 minuty (tak też zaleca producent), czasami używam jej nawet jako odżywki bez spłukiwania na wilgotne pasma.

   Następny w kolejce jest olej z owoców dzikiej róży, czyli moje odkrycie w kwestii pielęgnacji twarzy!


Za tę niewielką buteleczkę (15 ml) zapłaciłam w sklepie naturalne-piękno 12,95 zł, nie jest to więc najtańszy olej, ale nie żałuję ani jednej wydanej złotówki!
Jestem przekonana, że każda skóra się z nim polubi, nawet skrajnie sucha, czy tłusta.
Jest to niezwykle delikatny olej, który zalicza się do tych szybko schnących- niemal od razu wchłania się w skórę i nie pozostawia tłustej warstwy. Pierwszy raz mam do czynienia z olejem o takich właściwościach.
Ja go lubię nakładać choćby solo pod filtr, można go też spokojnie mieszać z żelem hialuronowym, wykorzystywać do produkcji własnych kremów i serum.
A działanie tego oleju to dla mnie czysta poezja:)!
Skóra po wmasowaniu kilku kropli jest bardzo miękka, gładka, rozświetlona, podrażnienia załagodzone. Po prostu efekt jak po wysokopółkowym serum do twarzy. Jest też genialny na okolice wokół oczu, które szybko regeneruje.
Na stronie można wyczytać, że olej różany nadaje się do pielęgnacji skóry przesuszonej, z przebarwieniami, z bliznami, a także z poparzeniami posłonecznymi. Świetnie też walczy z pierwszymi efektami starzenia się skóry.
Żałuję jedynie, że zapach w żadnym razie nie przypomina płatków róży, za którym przepadam, jednak dopiero później doczytałam, że tłoczony jest z owoców dzikiej róży. Jego zapach przywodzi na myśl typowy olej spożywczy, np. Kujawski;)

   Moje kolejne odkrycie zalicza się do kategorii "akcesoria makijażowe". Mam na myśli pędzelek polskiej marki Hakuro z numerem H 76.

Hakuro H76
Wydaje mi się, że ten typ pędzelka do makijażu oczu nazywa się "pencil brush". Włosie jest białe i ścięte w lekki szpic, dzięki temu jest to niezwykle precyzyjne narzędzie. Tutaj nie będę się za bardzo rozwodzić. Po prostu jest to pędzelek wielofunkcyjny. Można nim świetnie zaznaczyć zewnętrzne kąciki, nałożyć cień dokładnie pod łuk brwiowy lub precyzyjnie w wewnątrzny kącik i oczywiście pomalować dolną powiekę. Dodatkowo można z jego pomocą pięknie rozetrzeć cienie, szczególnie jeżeli chcemy wycieniować oko w lekko skośny, koci kształt.
Muszę Wam powiedzieć, że uwielbiam pędzle z białego włosia, bo wydaje mi się, że to właśnie ono odpowiada za rewelacyjne rozcieranie, jak i nabieranie kolorów (cienie się świetnie do niego przyczepiają). Nie wyobrażam już sobie makijażu oczu bez Hakuro H76!


   I na koniec pokażę Wam coś typowo z kolorówki, a mianowicie fantastyczny tusz do rzęs firmy Bell.


Kiedyś już Wam wspominałam, że lubię testować tanie maskary i bardzo dobrze sprawdzają się u mnie tusze marki Wibo oraz Lovely. Kilka miesięcy temu postanowiłam wypróbować coś nowego, ale również z niższej półki. Mój wybór padł na Push up mascara mega volume lashes z gumową szczoteczką. Zapłaciłam za niego jakieś 14 zł w drogerii Jasmin.
Szybko okazało się, że to był strzał w dziesiątkę, ponieważ jestem tym tuszem zachwycona! Uwielbiam go na tyle, że jak tylko wykończę pierwsze opakowanie, natychmiast polecę po kolejne!
Po pierwsze, tusz miał od razu dobrą konsystencję i nadawał się do bezproblemowego użycia. W przypadku innych maskar często muszę czekać nawet kilka tygodni, aby produkt lekko zgęstniał;/
Po drugie, Push up mascara idealnie nadaje się do pięciominutowego makijażu tuż przed wyjściem, ponieważ pięknie podkreśla oko już po jednej warstwie, machniętej dosłownie w biegu. Pierwszy raz nie muszę siedzieć i modelować oraz wyczesywać rzęs. Włoski od razu wyjadą się dłuższe i zagęszczone.
Nie ma mowy o grudkach, ani o osypywaniu się tuszu w trakcie dnia. Podoba mi się także, że rzęsy są po pomalowaniu elastyczne i nie przypominają w dotyku wiórków kokosowych, jak to bywało przy innych tego typu kosmetykach;)

Bell Push up mascara, jedna warstwa malowana na "łapu capu" ":)
Bell Push up mascara z dołożoną drugą warstwą, również na "łapu capu" :D


   Ok, przedstawiłam Wam moje kosmetyczne odkrycia-perełki, które poczyniłam w 2012 roku i liczę na to, że Wy także podzielicie się ze mną swoimi!:)


Wszystkie 4 produkty baaaardzo serdecznie Wam polecam, a jesli już je znacie- dajcie znać w komentarzach!



wtorek, 18 grudnia 2012

Co nowego w pielęgnacji twarzy... :)


Cześć wszystkim!

  Dzisiaj będę odrobinę biadolić;)
 Pisałam już Wam, że od jakiegoś czasu borykam się z pogorszeniem stanu cery, przetłuszczaniem się skóry głowy, wzmożonym wypadaniem włosów itp. Hormony trochę szaleją;) Ostatnio problem przybrał na sile, szczególnie jeśli chodzi o stan cery. Pojawiło się naprawdę sporo nieprzyjaciół i  nierówności na skórze, szczególnie na czole, a z tym od dawna nie miałam problemu. Nowe niespodzianki nie chciały się jakoś goić i ogólnie wszystko szło nie tak, a dotychczasowa pielęgnacja przestała dawać radę.

Spróbowałam w związku z tym domowej metody z użyciem octu jabłkowego. Przygotowałam sobie taki tonik:

ocet jabłkowy (ok. 20 ml)
woda mineralna (ok. 60-70 ml)

Po ponad tygodniu codziennego stosowania nie widziałam żadnej poprawy, więc rozkruszyłam w toniku dodatkowo 4 tabletki aspiryny, żeby miał działanie przeciwzapalne, ściągające itp. Maseczki z aspiryną zawsze bardzo mi służyły, tym razem okazało się jednak, że to wszystko nadal nie wystarcza. Stosowałam tonik w sumie grubo ponad miesiąc i niestety rezultatów nie było:(
Może u osób z drobnymi niedoskonałościami będzie się sprawdzał lepiej. Wiem, że bardzo wiele dziewczyn chwali sobie działanie takiego toniku.

   W końcu zdecydowałam się na zamówienie ulubionego serum migdałowego z Biochemii Urody, ale domyślałam się, że przy takim skoku nawet mój ulubieniec może nie dać rady, szczególnie, że jego działanie jest dość łagodne. Poświęciłam serum osobną notkę- KLIK

Mogłam oczywiście zainwestować w tonik BHA 2%, który też się na mojej twarzy dobrze spisywał, ale mnie kusiło coś o naprawdę intensywnym działaniu.

Do zamówienia dołączyłam więc taką kwasową "bombę":

Tonik z kwasami AHA/BHA 10 %




Oczywiście tonik przyszedł w formie zestawu, który musiałam sama wymieszać oraz dorzucić do całości swój spirytus rektyfikowany.
Płynem można przecierać wybrane miejsca np. 1-2 razy w tygodniu, odporne cery mogą go stosować nawet co 2 dzień. Najlepiej używać na noc. Moja cera zdecydowanie jest odporna i na takie złuszczające produkty reaguje zazwyczaj bardzo dobrze, będę więc go używać często:)
Tonik ma działać antybakteryjnie, przeciwstarzeniowo, pomagać w oczyszczaniu porów, ułatwiać walkę z przebarwieniami no i intensywnie złuszczać. Brzmi obiecująco jak dla mnie;)
Póki co, użyłam tego kosmetyku 3 razy i mam naprawdę bardzo pozytywne odczucia, ale nie chcę zapeszać. Szczegółowa recenzja z pewnością pojawi się na blogu.

Pokusiłam się także o wykonanie czegoś na dzień i postawiłam na serum z witaminą C. Przepis jest najprostszy z możliwych i mam go stąd . :)


Nie musiałam nawet specjalnie odmierzać wody, gdyż znalazłam w domowej apteczce porcję oczyszczonej wody do iniekcji- pojemniczek akurat o pojemności 10 ml:) Przelałam ją do czystej buteleczki z pipetką , dosypałam 1,5 g kwasu i wymiąchałam potrząsając. Bajecznie proste i bajecznie tanie. Niedługo zużyję pierwszą buteleczkę ( nie dodałam żadnego konserwantu ) i widzę, że twarz ma zdecydowanie ładniejszy koloryt po kilku dniach. Natychmiast po użyciu odczuwa się też lepsze napięcie skóry:) Nakładam serum codziennie przed aplikacją filtra. Myślę, że będę takie kurację powtarzać.

Znacie któryś z tych kosmetyków? Jeśli tak, jak się u Was spisują?
 Jak radzicie sobie z problematyczną cerą?



piątek, 14 grudnia 2012

Idealne wykończenie makijażu, czyli o pudrze perłowym:)


Witajcie!

Jakiś czas temu recenzowałam puder bambusowy z dodatkiem jedwabiu ze sklepu Biochemia Urody. Nadal uważam, że jest wart zakupu, szczególnie jeśli macie problem z przetłuszczaniem się skóry twarz. Ma też szereg innych zastosowań. Posta na ten temat możecie przeczytać TUTAJ

  Dzisiaj będzie z kolei o czymś odpowiedniejszym dla cer normalnych albo wręcz dla "suchelców":) Kiedy ujrzałam denko w opakowaniu po "bambusie", zdecydowałam się zaryzykować i przetestować jego perłowego kolegę. I nie żałuję, bo to właśnie prawdziwa perełka wśród pudrów wykończeniowych!

Kilka faktów na początek:

- puder perłowy jest do kupienia w sklepach internetowych typu naturalne-piękno , kolorówka , a ja oczywiście skorzystałam ze sklepu Biochemia urody
- cena nie jest wysoka ( niższa od pudru bambusowego ), ale pojemność też jest niewielka
- w porównaniu do pudru bambusowego jest znacznie mniej "tępy" w konsystencji, ale za to matuje na zdecydowanie krócej

niewielkie pudełeczko, prawda?
  Za słoiczek (w którym próżno szukać sitka) o pojemności 15 ml ( 5 g)  zapłaciłam 12,80 zł.
Brak wygodnego dozownika i niewielką ilość produktu w opakowaniu uznaję za jedyne minusy, bo w tym niepozornym pudełeczku kryje się mały cudotwórca:)

puder perłowy Biochemia Urody, 12,80 zł , 15 ml (5g)
  Puder perłowy jest otrzymywany z prawdziwych pereł, które zostały rozdrobnione do postaci delikatnego proszku. Początkowo, sugerując się nazwą, można odnieść mylne wrażenie, że kosmetyk będzie miał perłową poświatę. Puder jest jednak biały i pozbawiony połysku.

puder perłowy Biochemia Urody, 12, 80 zł, 15 ml (5g)
Ponownie, jak w przypadku "bambusa", można nim przypudrować twarz na zakończenie makijażu. Można to zrobić przed nałożeniem brązera, czy różu żeby leciutko zmatowić skórę i ułatwić rozprowadzanie kosmetyków, lub jako ostatni etap utrwalający wszystkie warstwy makijażu. Ja lubię oba rozwiązania, chociaż częściej korzystam z tego drugiego:)
Najczęściej używam podkładów mineralnych, na nie aplikuję róż, czy inny kosmetyk podkreślający policzki, a później nabieram na duży pędzel dość słuszną ilość pudru perłowego i lekko wciskam go w twarz miejsce przy miejscu. Produkt rozjaśnia nieco skórę i zjada trochę koloru, więc nakładam więcej różu niż zazwyczaj:)

A za co tak dokładnie lubię puder perłowy?:)

* rewelacyjnie zmiękcza rysy twarzy
* w subtelny sposób rozpromienia skórę
* daje niesamowicie aksamitne wykończenie
* wygładza twarz- mogłabym jej po użyciu ciagle dotykać;)
* sprawia, że niedoskonałości, przebarwienia itp. są mniej widoczne
* nie wysusza skóry i nie podkreśla suchych skórek
* w magiczny sposób "stapia" wszystkie warstwy makijażu- wszystko wygląda lepiej i jakoś tak spójnie?
* nie zatyka porów, jest bardzo lekki i świetnie się go nosi 
* dobrze się go nakłada, ponieważ nie jest "tępy"

  Znacie pewnie kosmetyki typu meteoryty marki Guerlain, na temat których, krążą już chyba legendy;)? Pastelowe kuleczki, które słyną ze swoich rozświetlających właściwości i idealnego wykończenia makijażu? Tak się składa, że posiadam opakowanie sprasowanych meteorytów Guerlain i w mojej opinii nie dają one, nawet w połowie, tak ładnego efektu, jak ten oto puder perłowy:)!

  Z powodu swoich pielęgnacyjnych walorów można także nakładać go na buzię solo, lub na krem, niektórzy nawet opruszają nim twarz na noc, lub wsmarowują punktowo w niedoskonałośći!
 To wszystko dlatego, że puder perłowy działa gojąco na drobne wypryski i uszkodzenia skóry, wzmacnia również jej elastyczność oraz napięcie. Jest, w związku z tym, dobrym wspomagaczem pielęgnacji przeciwstarzeniowej:)

Z czystym sumieniem polecam wypróbowanie, bo używanie tego pudru stanowi idealne zwieńczenie makijażu:) Osoby z tłustą cerą nie powinny jednak liczyć na porządny i długotrwały efekt matu- ten produkt Wam tego nie zapewni, do tego lepiej się nada np. poczciwy puder bambusowy, lub mój drogeryjny ulubieniec- Synergen z Rossmana:)


Będzie mi miło, jeśli w komentarzach podzielicie się opinią na temat pudru perłowego, albo przynajmniej dacie znać, czy stosujecie jakieś inne kosmetyki tego typu?:)


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Sposób na trwały kolor na ustach


Hej wszystkim:)!

   Zimą wyjątkowo chętnie maluję usta na mocniejsze kolory. O tej porze roku nie wyglądają tak szokująco, jak w pełnym słońcu;) Dzisiaj kilka podpowiedzi, jak przedłużyć trwałość makijażu ust. Zaznaczam, że to nie są jakieś moje odkrywcze pomysły, to tylko krótkie przypomnienie tego, co można znaleźć w Inernecie, a u i mnie się sprawdza:)

Po pierwsze, z moich (i nie tylko moich) doświadczeń wynika, że:

- szminki o matowym wykończeniu trzymają się ust dużo lepiej i dłużej niż wszelkie kremowe formuły
- mniej znaczy więcej- im mniejsza ilość pomadki na ustach, tym kolor będzie trwalszy

   Do dzisiejszego posta wybrałam kosmetyk z Kobo Professional po który często sięgam, jeśli nie mam akurat innego pomysłu na mocne usta. To szminka ze stałej oferty w kolorze 212 Flamenco red:

Na ich temat pisałam TUTAJ

Kobo professional flamenco red, Drogerie Natura około 15 zł
Kobo professional flamenco red, Drogerie Natura około 15 zł
 

     Do trwałego makijażu ust przyda się nam pędzelek. U mnie nie sprawdza się tradycyjny sprzęt do tego przeznaczony. Najchętniej używam syntetycznego pędzla, który służy do robienia kresek, lub podkreślania brwi i w moim przypadku jest to Inglot 31 T. Skośnie ścięte włosie pozwala na superprecyzję:)
Kobo long lasting lip liner, Inglot 31 T
    Jako bazę pod szminkę stosuję konturówkę, która ma najczęściej matową i lekko tępawą konsystencję, a co za tym idzie- jest trwała.
Nie nakładam najpierw warstwy podkładu, choć wiem, że  jest to popularna metoda i u niektórych się sprawdza, ale u mnie jest to zbędny krok.
Przy bardzo suchych wargach można posmarować je balsamem na jakiś czas przed wykonaniem makijażu i delikatnie wytrzeć usta chusteczką tuż przed ich pomalowaniem. Inaczej tłustawy film może obniżyć trwałość nakładanej później pomadki.

Do rzeczy w kilku krokach:) :

1. Obrysowuję usta konturówką (w odcieniu zbliżonym do pomadki) a następnie delikatnie wypełniam je całe przy użyciu tej samej kredki. Usta zamalowuję układając rysik bokiem:



 
Już wyglądają nieźle, prawda? Czasami warstwa trwałej konturówki w zupełności wystarcza za cały makijaż- zachęcam Was do eksperymentów, jeśli typowe pomadki szybko się u Was wycierają i znikają:)

2. Nakładam pierwszą warstwę pomadki prosto z opakowania- robię plamę koloru tylko na środku ust, którą potem rozsmarowuję równomiernie pędzelkiem:


3. Zdejmuję nadmiar produktu chusteczką higieniczną- na jej brzegu zaciskam delikatnie usta. Zdjęcia nie ma, bo wyglądało to idiotycznie i było totalnie nieostre, ale każdy pewnie wie, co mam na myśli :D

4. Lekko, baaardzo lekko oprószam wargi pudrem. Można to zrobić normalnie omiatając usta pędzlem, można "przez" chusteczkę, żeby pudru nanieść jak najmniej. Jeśli ktoś ma grube chustki (jak ta na zdjęciu) to wtedy jest to zawracanie głowy- nic nam nie wyląduje na pomadce, a tylko rozniesie się dookoła, więc polecam uważać:) :


5. Nakładam drugą warstwę pomadki dokładnie w ten sam sposób, co w przypadku pierwszej ( patrz punkt 2 ^^ ).
GOTOWE ;)
Jeśli zależy mi na matowym efekcie, powtórnie odciskam wszystko w chusteczkę.

   Wygląda na długi proces, ale przy odrobinie wprawy taki makijaż zajmuje tylko chwilę.
Mam nadzieję, że komuś z Was przyda się taka notka, choć mam świadomość, że od tego typu wskazówek aż roi się w sieci. Planuję też zrobić małe zestawienie kosmetyków do ust o przedłużonej trwałości:)

Dajcie znać, jakie są Wasze sposoby na przedłużenie żywotności szminki na ustach. Może któraś z Was używa specjalnej bazy, lub płynu Duraline z Inglota?

Czy Wy również zimą pozwalacie sobie na mocniejsze kolory?

Pozdrawiam:)!

niedziela, 2 grudnia 2012

Jesienno-zimowy mix przyjemności:D

Hej:)

Na temat jesienno-zimowych umilaczy mogłabym pisać codziennie jednego posta, a tematu i tak bym nie wyczerpała:D Jakiś czas temu postanowiłam polubić szarobure miesiące i akurat w tym roku mam do nich lepsze nastawienie, niż kiedykolwiek. Niestety słońce szybko zachodzi i robi się ciemno już po 16.00, a to powoduje, że robię się senna, tracę energię i...nabieram ochoty na opychanie się słodyczami ;) ...
 Żeby uprzyjemnić sobie ten czas (i nie pochłaniać przy okazji worów słodkości ^^) często sięgam po kosmetyki o przyjemnych, relaksujących zapachach. Zdarza się Wam zakupić produkt głównie ze względu na walory zapachowe?

Mnie się zdarza, przyznaję się, ale wówczas wybieram pachnący peeling albo żel pod prysznic, czyli coś, co jest na mojej skórze krótko. Dzięki temu nie ma ryzyka, że zapach mi się szybko znudzi, nie martwię się też o jakieś podrażnienia, wysuszenia itp. Ogólnie mało się wtedy przejmuję składem ;)
Nie urządzam sobie typowych kąpieli w wannie, więc nie dla wszystkie musujące bomby, sole i płyny. Bardzo chętnie biorę za to gorący prysznic z użyciem takich wymyślnych kosmetyków jak np. peeling o zapachu pistacji z gorzką czekoladą...


Ten peeling jest dość kiepski w działaniu, a do tego pozostawia tłustą warstewkę, bo jest napakowany parafiną. W kwestii złuszczania naskórka też jest bardzo przeciętny. Nie zmienia to faktu, że stosuję go raz, lub dwa razy w tygodniu, z wielką przyjemnością.
Mniej więcej takie samo zdanie mam o cukrowych peelingach z Dax Cosmetics, ale nadal zdarza mi się po nie sięgać, ponieważ wersja kokosowo-kakaowa ma tak rewelacyjny zapach, że trudno mu się oprzeć:)
Oczywiście w obu przypadkach lekko chemiczna nuta jest wyczuwalna, ale nie na tyle, żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało.

zdjęcie ze strony wizaz.pl
Lepszym zdzierakiem o równie fajnym (jak nie fajniejszym) zapachu jest produkt z The Secret Soap Store, który dostaniecie w Drogeriach Natura i SuperPharm. Rok temu otrzymałam w prezencie od bliskiej osoby peeling w wersji pomarańczowo-kokosowej i do dziś go wspominam. Zapach skórki pomarańczowej, której kawałki można znaleźć w opakowaniu, był niezwykle odprężający:)

Chciałabym pokazać Wam również popularną maseczkę czekoladową z minerałami z Morza Martwego, po którą często sięgam, szczególnie jesienią i zimą.


  Saszetka starcza mi na 2-3 użycia. Kosztuje około 6 zł i jest do kupienia w Drogerii Natura (choć dawno jej tam nie widziałam:( ), Douglasie, a czasami nawet w Tesco. Tym razem z całą pewnością mogę powiedzieć, że produkt ten nie tylko ładnie pachnie, ale także dobrze działa na skórę. Maska ładnie oczyszcza, pozostawia twarz jędrną i gładką. Do tego dość długo pozostaje wilgotna, ale jest jednocześnie bardzo gęsta i nie spływa z twarzy. Używanie jej jest bardzo przyjemne i chociaż sama chętnie przygotowuję maski na bazie glinek, taka czekoladowa saszetka jest świetnym rozwiązaniem na szybko przed wieczornym wyjściem, kiedy chcemy się zrelaksować dosłownie w 10 minut:) Polecam!


Na koniec będę Was kusić Biedronkowymi pierniczkami norymberskimi, które niedawno odkryłam.
Lubicie ciasto piernik albo pierniczki?
Ja uwielbiam.


opakowanie a w tle pierniczek w wersji "gołej";)
Wydaje mi się, że w ciągu roku nie są one dostępne i to taki produkt, który jest dostarczany do sklepów jedynie w okresie okołoświątecznym. Jeśli, podobnie jak ja, przepadacie za piernikami to musicie koniecznie spróbować tych z Biedronki!
 Wyraźnie wyczuwam w nich skórkę pomarańczową, mielone orzechy i przyprawy. Dodatkowo każdy z nich jest pokryty z jednej strony cienkim wafelkiem, który smakuje podobnie do opłatka. W opakowaniu znajdziemy 7 sztuk. Różnią się od siebie "wykończeniem" drugiej strony^^
Dwa znajdziemy z polewą czekoladową, dwa są zupełnie "gołe", a trzy pozostałe przykrywa warstwa lukru. Taka różnorodność, że każdy znajdzie coś dla siebie ;)

Jakie są Wasze umilacze? Możecie polecić jakiś pięknie pachnący kosmetyk? Wiem, że masa firm wypuszcza limitowane edycje zapachowe przed Bożym Narodzeniem, może miałyście okazję testować coś ciekawego?

Pozdrawiam,

WASZ "STARY" PIERNIK ^^