poniedziałek, 30 stycznia 2012

Drobna rada: jak przedłużyć trwałość perfum na skórze?

Hej:)
Nie rozpieszczam ostatnio moich czytelników zbyt częstymi notkami, ale na pewno większość z Was, podobnie jak ja, boryka się w chwili obecnej z mnóstwem zaliczeń i egzaminów. Czuję się więc usprawiedliwiona;) Mam kilka pomysłów na kolejne posty, nieco bardziej obszerne niż dzisiejszy, ale póki co, przedstawiam Wam mały trik, z którego naprawdę bardzo często sama korzystam:)

Do rzeczy: co zrobić, żeby perfumy trzymały się na naszej skórze prawie cały dzień bez konieczności noszenia flakonu w torebce i "poprawiania" po kilku godzinach? Albo jak sprawić, żeby delikatny i nikły zapach wody toaletowej był choć trochę bardziej wyczuwalny i nie ulatniał się całkowicie po 30 minutach?
Przede wszystkim- perfumy znacznie lepiej " trzymają się" skóry uprzednio posmarowanej balsamem lub kremem (tłustym!), a nie suchej. Nawet starożytni Egipcjanie używali pachnideł, których bazą był tłuszcz, świetnie absorbujący zapachy. Mieszaninę z tłuszczu oraz olejków eterycznych w formie stożków kładziono sobie na głowach. Pod wpływem ciepła, całość stopniowo topiła się, uwalniając woń pachnidła:)
Dzisiaj najskuteczniejszą metodą przedłużania żywotności zapachu jest nałożenie na skórę cienkiej warstwy wazeliny w tych miejscach, które zazwyczaj spryskujemy perfumami. Wystarczy posmarować odrobiną np. skórę za uszami, a potem użyć naszego ulubionego zapachu:) Działa!

Znacie ten trik?:) Stosujecie? A może macie inne sposoby?

piątek, 20 stycznia 2012

Jak nakładać podkład mineralny- kilka metod aplikacji.


Hej:)
Jako że, niedawno napisałam recenzję porównawczą dwóch mineralnych podkładów ( tutaj-   http://www.tinytun.blogspot.com/2012/01/lily-lolo-vs-pixie-cosmetics.html ), postanowiłam przygotować również post, w którym opiszę wszystkie znane mi sposoby aplikacji tego typu kosmetyków. Generalnie wszyscy wiedzą, że sypki podkład mineralny można nakładać wybranym pędzlem na sucho lub na mokro, ale może nie każdy wie, że można to zrobić na kilka sposobów. Zapraszam do lektury z nadzieją, że może chociaż jedna z Was znajdzie tu jakiś nowy pomysł dla siebie i go wykorzysta:)

APLIKACJA PODKŁADU MINERALNEGO NA SUCHO:
Do nakładania kosmetyku w ten sposób nadają się na przykład płasko ścięte pędzle typu flat top oraz pędzle kabuki. Wydaje mi się jednak, że nie każde kabuki będzie tu spełniało swoją rolę- jeśli pędzel jest bardzo rozłożysty ciężko będzie nałożyć produkt na twarz, naniesiemy wtedy jedynie mgiełkę pudru/podkładu. Lepiej wybrać pędzle typu kulka-mniejsze i bardziej zbite, często z dłuższą rączką.
Taka metoda zapewnia bardzo naturalny efekt i delikatne krycie, można je zwiększyć dokładając kolejne warstwy produktu. Najłatwiej nakładać podkład wykonując pędzlem koliste ruchy. Osobiście uważam, że nie jest to najlepsza metoda dla cery suchej, ale proponuję przetestować jej ulepszoną wersję:
* Do twarzy pokrytej podkładem (nałożonym na sucho) przykładamy zwilżony wacik-pozbywamy się dzięki temu pudrowego wykończenia i stapiamy kosmetyk ze skórą.
APLIKACJA PODKŁADU MINERALNEGO ZWILŻONYM PĘDZLEM:
Ten sposób należy chyba do najchętniej stosowanych- wystarczy zwilżyć nasz pędzel wodą termalną, tonikiem itp., nałożyć na niego produkt, a potem "wcierać" go w twarz.
Idealnie jeśli do zwilżania pędzla użyjemy czegoś w opakowaniu z atomizerem, bo tak jest po prostu znacznie łatwiej.
Po tej metodzie możemy spodziewać się już lepszego krycia niż przy nakładaniu podkładu na sucho. Można również nałożyć kilka warstw, z każdą kolejną warto ponownie zwilżyć pędzel. Wydaje mi się tez, że dzięki takiej aplikacji makijaż trzyma się dłużej. Inna wersja :
*Spryskujemy twarz zamiast pędzla i wtedy wcieramy podkład w skórę.
APLIKACJA PODKŁADU MINERALNEGO NA MOKRO PŁASKIM PĘDZLEM:
To jest jeden z moich ulubionych sposobów aplikacji, szczególnie na wieczór, stosowałam go bardzo często z mineralnym kosmetykiem L'oreala. Do tej metody wykorzystujemy typowy płaski pędzel do podkładu płynnego, który zanurzamy  w naczynku z wodą ( i znów nie musi to być zwykła woda, może być hydrolat itp.) a potem "maczamy" w kosmetyku i smarujemy twarz. Konsystencja podkładu zmienia się wtedy z sypkiej na półpłynną. Trzeba pamiętać, żeby często moczyć pędzel.
Stosując minerały w ten sposób możemy oczekiwać b. dobrego krycia i świetnej trwałości kosmetyku na skórze. Dzięki tej metodzie wszystkie inne kosmetyki nałożone na wierzch- róże,brązery itp. równie świetnie trzymają się skóry!
Dobry sposób na imprezy. Sprawdza się nawet w przypadku Cover de Lux z Pixie Cosmetics;)
Uwaga: od razu po nałożeniu kolor podkładu może wyglądać na ciemniejszy i niedopasowany, ale takie wrażenie znika po kilu minutach.
APLIKACJA PODKŁADU MINERALNEGO NA SKÓRĘ POSMAROWANĄ OLEJEM LUB MASŁEM:
Świetny sposób dla cer suchych, ale nie tylko! Jeżeli do pielęgnacji naszej skóry używamy olejów, nie musimy czekać aż się wchłoną. Minerały nałożone na tak przygotowaną twarz stają się bardziej kremowe, lepiej kryją i fajniej się je nosi:) Dobrze jest na koniec omieść taki makijaż pudrem (najlepiej transparentnym), który zapobiegnie migrowaniu podkładu w drobne zmarszczki, a także świeceniu się skóry. Dla lepszego efektu można użyć do przypudorwania całości puszka- wtedy matowe wykończenie powinno utrzymać się dłużej i mamy pewność, że kosmetyk nie będzie się warzył i zbierał w miejscach, w których tego nie chcemy:)
Uwaga! Może się zdarzyć, że nie każdy podkład będzie chciał współpracować z tym, co mamy na naszej twarzy.
APLIKACJA PODKŁADU MINERALNEGO, WYMIESZANEGO WCZEŚNIEJ Z OLEJAMI I MASŁAMI:
W tym przypadku wystarczy jedynie wysypać na spodeczek lub wierzch dłoni trochę podkładu i domieszać do niego nieco masła np. jojoba, można dodać też kilka kropli innego oleju i mamy własnoręcznie zrobiony kremowy podkład. Możemy same zdecydować o stopniu krycia, dosypując więcej minerałów, możemy też eksperymentować i dodać odrobinę np. tlenku cynku. Taki podkład będzie również fajnie pielęgnował skórę. Można też pokusić się o wykonanie całego słoiczka takiego kosmetyku.
Według mnie, podkład w takiej formie najlepiej nakłada się palcami. Wystarczy naprawdę niewiele, żeby ładnie pokrył twarz. Przy tej metodzie znowu warto pamiętać o użyciu na koniec pudru do wykończenia makijażu.

CO POD/ NA PODKŁAD?
Dobrą bazą pod wszelkie minerały są pudry typu: bambusowy/ perłowy/ diamentowy i tym podobne, które zapewne wiele z Was posiada w swoich kosmetyczkach. Użycie odrobiny takiego pudru pod podkład może ułatwić nakładanie go niektórymi metodami, szczególnie jeśli wcześniej użyłyście kremu, który pozostawił na Waszej twarzy film, utrudniający pracę z minerałami.
Do wykończenia makijażu osobiście lubię pudry w stylu prasowanych meteorytów Guerlain, które dają efekt takiej delikatnej i jasnej poświaty bez drobinek.

To chyba wszystkie sposoby, jakie znam, jeżeli macie swoje to bardzo chętnie o nich przeczytam w komentarzach:) Z przyjemnością dowiem się też, czy macie jakieś ulubione pędzle do minerałów, albo takie, które kompletnie się do nich nie sprawdziły.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Odżywki do paznokci Eveline

Dzisiaj zapraszam na "sprawozdanie" z działania słynnych odżywek do paznokci firmy Eveline. Miałam okazję stosować dwie z nich- SOS dla kruchych i łamliwych paznokci oraz odżywkę wzmacniającą z diamentami (na zdjęciu). I muszę to przyznać- te produkty to prawdziwe kosmetyczne ODKRYCIE!


Nie robiłam zdjęć przed kuracją, bo szczerze bym się wstydziła pokazać dłonie z tak paskudnymi paznokciami, jakie czasem miewałam, a poza tym nie spodziewałam się po tej odżywce aż takich rezultatów!
Na powyższym zdjęciu widać jednak, w jak dobrej kondycji są obecnie (paznokcie są tu pokryte jedną warstwą diamentowej odżywki).
Producent zaleca stosowanie codziennie jednej warstwy produktu przez trzy dni. Po tym czasie należy wszystko zmyć i cały proces powtarzać.
Pierwszą odżywką, jaką kupiłam była SOS ( a właściwie kupiła ją moja mama i bardzo zachwalała, ale ja poczatkowo nie dawałam wiary tym pochwałom;) ). Nie stosowałam jej zbyt regularnie, czasem kładłam tylko pojedyńczą warstwę jako bazę pod lakier kolorowy, a mimo to, bardzo szybko zauważyłam świetne efekty! Paznokcie zrobiły się przede wszystkim wyraźnie twardsze i odporniejsze na uszkodzenia. Po jakichś dwóch tygodniach zupełnie przestały się rozdwajać, a właśnie to głównie spędzało mi sen z powiek. Nigdy nie mogłam nosić dłuższych paznokci i jednocześnie utrzymać ich w dobrym stanie- od razu zahaczały o nitki w ubraniu i łamały się od częstego pisania na klawiaturze. Rozmyślałam nad zakupem znanej wszystkim odżywki Nail Tek, ale ostatcznie zaryzykowałam i wypróbowałam tańsze odpowiedniki naszej polskiej firmy i naprawdę nie żałuję! Odżywka diamentowa nie różni się według mnie specjalnie- jej działanie jest tak samo rewelacyjne, jak tej SOS, obie również zapewniają bardzo ładny połysk na płytce paznokcia. Różnica jest taka, że diamentowa odżywka daje dodatkowo lekko mleczny kolor, szczególnie przy 2 i 3 warstwie.
Produkty nadają się też jako base coat, wszystkie lakiery dobrze z nimi współpracują, odważyłabym się nawet powiedzieć, że niektóre trzymają się na paznokciach dłużej niż zazwyczaj:)
Wisienką na torcie niech będzie fakt, że stan paznokci nie ulega pogorszeniu, jesli mamy przerwę w stosowaniu produktu i pozostają one w formie cały czas!

Naprawdę z czystym sumieniem polecam te odżywki wszystkim, którzy nie wierzą, że cokolwiek może  "uzdrowić" ich paznokcie, ja  jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona!:)

środa, 11 stycznia 2012

Ulubieniec-olej tamanu

Olej tamanu to kolejny niezbędnik w mojej kosmetyczce i apteczce, razem z olejkiem eterycznym z drzewa herbacianego tworzą naprawdę mocny duet w walce o zdrową skórę!:)


Do tej pory kupowałam tamanu na Biochemii Urody, ale ostatnio widziałam ten olej również w sklepie mazidla.com oraz na zrobsobiekrem.pl . Może nie należy do najtańszych produktów ( moja malutka buteleczka 15 ml kosztowała 9,80 ), ale zdecydowanie jest wart swojej ceny.
Olej tamanu wytłaczany jest z pestek owoców drzewa Calophyllum Inophyllum, które porasta tropikalne regiony Afryki, południowej Azji oraz wyspy Pacyfiku. Jest drogocenny ze względu na zawartośc kwasu kalofillowego i kallofilloidyny- związków charakterystycznych tylko dla tego oleju (nazwy to niezły kosmos, nie?;) ) Te naturalne flawonoidy mają świetne działanie gojące, przeciwzapalne, przeciwobrzękowe, więc olej tamanu rewelacyjne sprawdza się w leczeniu trudno gojących się blizn, ran, trądziku, opryszczki, egzemy oraz ogólnie zniszczonej i popękanej skóry. Podobno jest też idealny do redukcji świeżych rozstępów!:)
Co więcej, tamanu jest zaliczany do olejów o wysokiej zawartości nienasyconych kwasów tłuszczowych (NNKT), które odpowiadają za nawilżenie naszej skóry.
Osobiście jestem zachwycona działaniem tamanu. Od lat borykam się z problemem przebarwień - po każdej niespodziance pozostaje na mojej skórze czerwona plamka, która bardzo długo się goi. Muszę jednak przyznać, że ten kosmetyk niezwykle szybko i sprawnie pomaga mi się z nimi uporać! Czerwone plamki naprawdę znikają! Stosuję go do robienia własnych kremów i mikstur, ale bardzo często smaruję czystym olejem pojedyńcze blizny i przebarwienia, bo wtedy działanie jest najlepsze i najszybsze:) Polecam najpierw smarować problemowe miejsca odrobiną olejku z drzewa herbacianego, a po lekkim zagojeniu, kilkakrotnie w ciągu dnia nakładać tamanu. Efekty będą na pewno widoczne!
Co na minus? Zapach- przypomina przyprawę maggi ^^. Olejek jest też bardzo gęsty i nie za bardzo się wchłania, dlatego najlepiej używać go kiedy jesteśmy w domu i nie musimy nigdzie wychodzić.
Gorąco polecam!

piątek, 6 stycznia 2012

Maseczka typu Peel-off ( Rival the Loop Peel-off Maske Aloe Vera & Kamillenextrakt)

Dzisiaj chciałam Wam polecić świetną maseczkę, którą możecie kupić w każdym Rossmanie za mniej niż 2 zł:) Jakiś czas temu stosowałam ją regularnie, jednak z jakiegoś powodu zupełnie o niej zapomniałam! W tym miesjcu należą się podziękowania mojej milly, która niedawno sprezentowała mi tę maseczkę i jednocześnie przypomniała o jej istnieniu.



Opakowanie zawiera dwie saszetki, na zdjęciu pokazuję tylko jedną, ponieważ drugą część zdążyłam już zużyć. Ja używam jednej saszetki na jeden raz, niektórzy pewnie zachowują ją na kilka użyć, ja jednak nie lubię trzymać otwartych maseczek, szczególnie tych peel-off.
W środku znajduje się gęsty i lepki żel (ostrzegam, że zawartość ma alkoholowy zapach po otwarciu), który jednak nie jest zbyt trudny do nałożenia. Maseczka w przeciągu 10-15 minut całkowicie zasycha i bez problemów można ją z twarzy usunąć.
Moim zdaniem ten niepozorny kosmetyk działa świetnie! Przede wszystkim cera wygląda na odświeżoną-koloryt jest bardziej wyrównany, a pory są prawie niewidoczne! Skóra po użyciu jest kompletnie matowa, a wszelkie kremy i olejki idealnie się po niej wchłaniają:)
W składzie maseczki znajdziemy między innymi glicerynę, ekstrakt z aloesu, rumianku oraz Bisabolol (główna substancja czynna rumianku). Wszyscy już chyba wiedzą, że kocham to zielsko i jego właściwości;)
Podsumowując, warto mieć w zapasie kilka takich saszetek, szczególnie jeśli nie mamy czasu na zabawę z domowymi miksturami (tak, pamiętam, że mam o nich napisać;) ).
Nie mam tylko pewności, czy ten kosmetyk posłuży bardzo wrażliwej skórze.
Używałyście maseczek Rival de Loop? Jakie inne produkty RdL możecie polecić?

czwartek, 5 stycznia 2012

Lily lolo vs. Pixie cosmetics

Hej:)
Na dzisiaj zaplanowałam recenzję porównawczą dwóch mineralnych podkładów, których mam przyjemność używać mniej więcej od czerwca zeszłego roku:




Przez długi czas używałam typowych podkładów- w płynie, czasem w kompakcie. Później zapałałam ogromną miłością do L'oreal Bare Naturale Gentle Mineral Make up, aż w końcu dojrzałam do zakupu podkładu mineralnego z prawdziwego zdarzenia. Sporo czytałam w Internecie na temat produktów tego typu, dostępnych w Polsce. Nie byłam w stanie zdecydować się, który chcę najpierw wypróbować, więc kupiłam kosmetyki obu firm, które mnie zaciekawiły. Mowa o podkładzie Cover de Lux polskiej firmy Pixie Cosmetics (kolor Sinnie 1) oraz o Mineral Foundation marki Lili Lolo (kolor Popcorn).
Odcienie, które wybrałam są jasne i w ciepłej tonacji, z widocznym żółtym pigmentem, tak jak moja skóra:
 Na dole: Liliy Lolo "Popcorn"
 Na górze: Pixie " Sinnie 1"


Kolory, być może, wydają się aż nienaturalnie żółte, ale bez obaw- oba świetnie wtapiają się w skórę twarzy;)
Na początek może parę słów o znaczących różnicach:
- pojemność:
Podkładu Lily Lolo jest w pojemniczku aż 10 g, natomiast Pixie oferuje nam opakowania po 7 g.
-skład:
Liliy Lolo ma bardzo prostą i krótką listę składników, produkt Pixie Cosmetics wzbogacony jest takimi ciekawymi dodatkami jak lecytyna lub kwas hialuronowy
-opakowanie
Jak dla mnie Lily Lolo ma dużo wygodniejsze opakowanie, posiada dużą pokrywkę z której niezwykle łatwo jest nabrać kosmetyk pędzlem. Nie sposób nie wspomnieć o estetyce opakowania- według mnie pudełeczko od Pixie to prawdziwy "koszmarek";)
Do niedawna była także różnica w cenie obu kosmetyków, w tej chwili oba podkłady kosztują 69,90 zł. ( Pixie dostępne są na allegro, LL w sklepie internetowym costasy.pl )

Jak się sprawują podkłady na mojej skórze? ( mieszana- coraz bardziej w kierunku normalnej< jupi>!)
Przez długi czas uważałam, że oba kosmetyki są porównywalnej jakości i poniekąd tak jest. Stopień krycia oraz efekt na skórze, a nawet trwałość są podobne w przypadku obu minerałów. Zarówno Pixie, jak i Lily Lolo kryją dobrze, przy 3 warstwach nawet bardzo dobrze, oba zapewniają efekt świeżej i wypoczętej skóry ( to zasługa również żółtego pigmentu ) oraz idealnie stapiają się z jej kolorem. Nakładane na sucho lub lekko zwilżonym pędzlem trzymały się także porównywalnie długo ( minimalnie dłużej wytrzymywał LL). Dziś jednak wiem, że prawdziwym hitem mojej kosmetyczki jest Mineral Foundation od Lily Lolo, a na zakup podkładu od Pixie już raczej się nie zdecyduję.
Moje zdanie na temat jakości Cover de Lux zmieniło się, kiedy spędzałam tygodniowy urlop na działce, gdzie kiepska woda mocno wysuszyła mi twarz. Nałożenie na taką skórę podkładu Pixie było nie lada wyczynem, próbowałam na wiele sposób, za każdym razem kosmetyk nie chciał się równomiernie nałożyć, robił placki, podkreślał każdą niedoskonałość skóry. Smarowałam wtedy twarz olejkami oraz kremami, które przynosiły mi ulgę, ale Pixie nie chciał współpracować z żadnym z tych kosmetyków. Oczywiście po powrocie moja cera również wróciła do normalnego stanu, a razem z nią całkiem dobre właściwości Cover de Lux, jednak z LL nie miałam nigdy takiego problemu.
Podkład Lily Lolo rewelacyjnie łączy się z każdym innym kosmetykiem na mojej twarzy, bez względu na to, czy jest to olejek, masło jojoba, lekki krem, czy nakładam go na suchą skórę. Ba, nawet sama często łączę go na dłoni z jakimś masłem i olejem, dzięki czemu powstaje fantastyczny kremowy podkład:)
Podejrzewam, że problemem produktu Pixie może być właśnie jego bogaty skład, który nie zawsze współgra z naszą pielęgnacją? Podobnie rzecz ma się z żółtym korektorem tej firmy, który nie zawsze dobrze wygląda na skórze, czasem również się warzy itp. Muszę jednak przyznać, że ich pędzel typu flat top jest moim ulubionym pędzelkiem do twarzy i serdecznie go wszystkim polecam!
Bardzo chciałam by mineralny kosmetyk naszej rodzimej firmy stał się moim ulubieńcem, jednak w kwestii podkładów zostaję przy LL:)

Dajcie znać, jeśli używałyście jakichkolwiek podkładów mineralnych i jakie są Wasze doświadczenia w tej kwestii.
Miłego odpoczynku w nadchodzący weekend:)!

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Aromaterapii ciąg dalszy, czyli wosk zapachowy Yankee Candle

Firma Yankee Candle słynie ze swoich świec zapachowych, które podobno, jako jedne z niewielu naprawdę pachną po zapaleniu. Mnie jednak zaintrygowały inne produkty tej firmy, a mianowicie woski zapachowe do kominka. Odkąd natrafiłam w Internecie na informację o ich istnieniu, z miejsca zapragnęłam wypróbować chociaż jeden zapach. Kiedy weszłam na allegro i zobaczyłam wosk, pachnący talkiem dla dzieci bez mrugnięcia okiem kliknęłam "kup teraz":D Tak oto stałam się posiadaczką niewielkiej, białej kosteczki o nazwie " baby powder":)


Wosk kosztował 5,50 bez kosztów przesyłki i ważył 22 g. Oferta Yankee Candle jest przebogata i podczas zakupów naprawdę ciężko jest podjąć jakąkolwiek decyzję, a warto pamietać o tym, że na allegro dostępna jest tylko niewielka część ich produktów. Wszystkie cuda tej firmy można obejrzeć na ich oficjalnej stronie:
http://www.yankeecandle.com/

Wybór zapachów jest obłędny, można kupić wosk lub świeczkę pachnącą babeczką waniliową, różami, ciasteczkiem migdałowym, kwiatem wiśni i innymi wymyślnymi rzeczami. W ofercie znajdziemy również inne interesujące propozycje o takich nazwach jak: midsummer nights, wedding day, sun & sand, bahama breeze, early sunrise, home sweet home. Wiele z nich mnie zaintrygowało, ale mój wybór padł na wosk " baby powder" ponieważ zapach wszelkich kosmetyków dla niemowląt wywołuje u mnie poczucie bezpieczeństwa i beztroski:) Zapach nie zawiódł moich oczekiwań, ponieważ wosk pachnie dokładnie jak talk firmy Johnson&Johnson! Czaję się już na kolejną kostkę tego typu-"soft blanket", ale zdecyduję się na zakup dopiero wtedy, kiedy skończę swój "baby powder":)
Do używania takiego wosku wystarczy nam kominek do aromaterapii, do którego należy wkruszyć kawałek naszej kosteczki. Zapalamy małego tealighta i gotowe!:) Do wosku nie trzeba dolewać wody. Zapach roznosi się po pokoju po kilkunastu minutach i podobnie jak w olejkach z the body shop'u nie przygniata nas sobą i nie dusi;). ( Notka o olejkach the body shop - http://www.tinytun.blogspot.com/2011/11/aromaterapia-na-poprawe-nastroju-body.html )
Kosteczka wydaje się być raczej wydajna, do miseczki kominka wystarczy wkruszyć jej naprawdę niewiele. Jeśli świeczka się wypali, wosk naturalnie zastyga, nastepnego dnia dobrze jest, według mnie, na nowo go rozkruszyć przed ponownym użyciem.
Jestem bardzo zadowolona , że skusiłam się na zakup, chociaż mam ochotę na więcej!:D
Słyszeliście o Yankee Candle?
Btw, macie jakieś "urodowe" postanowienia na rok 2012?:)

niedziela, 1 stycznia 2012

Napar z rumianku

Jakiś czas temu postanowiłam wcielić w życie plan regularnego stosowania płukanek do włosów. Na pierwszy ogień poszedł napar z rumianku, którym płuczę włosy po każdym myciu od kilku tygodni. Przyszedł czas na podzielenie się z Wami moimi obserwacjami:)



Koszyczek rumianku można zakupić w saszetkach oraz w postaci sypkiej. Herbatkę Vitaxu lub innych firm można spokojnie dostać w supermarketach, po rumianek w tej drugiej formie warto się wybrać do sklepu zielarskiego. Bardzo lubię pić herbatki rumiankowe i uwielbiam ich zapach, bo bardzo miło mi się kojarzy:) Taki ziołowy napar uspokaja, uśmierza bóle brzucha oraz łagodzi mdłości. Okazuje się, że rumianek jest też niezawodny w kosmetyce, ponieważ działa przeciwzapalnie i łagodzi wszelkie podrażnienia skóry. Wywaru z tej rośliny można z powodzeniem używać przy produkcji własnych kosmetyków, np. toników lub jako faza wodna kremów. Ja postawiłam ostatnio przede wszystkim na rumiankową płukankę oraz mgiełkę do włosów, wzbogaconą olejkami, o której napiszę w przyszłości.
Swój wywar do płukania przygotowuję w nastepujący sposób:
Dwie łyżki rumianku (lub 1-2 torebki)  zalewam litrem gorącej wody, parzę pod przykryciem jakieś 20 minut i przecedzam. Naparu używam jako ostatnie płukanie włosów i nie zmywam później resztek czystą wodą!
Zaleca się przygotowywanie wywaru bezpośrednio przed użyciem, jednak ja zazwyczaj robię swój późnym wieczorem, a włosy myję rano.
Przez ostatnich kilka tygodni stosowałam naprzemiennie płukankę z samego koszyczka rumianku oraz płukankę z dodatkami, np. d-panthenolem lub keratyną. O dodatkach napiszę innym razem, chociaż zdecydowanie polecam bonus w postaci keratyny, dzisiaj skupię się jednak na czystym rumiankowym wywarze.
Działanie na moich włosach:
Często słyszę, że płukanki z rumianku rozjaśniają blond włosy (jestem posiadaczką takowych:) ), jednak ja zauważyłam raczej interesujące ocieplenie koloru, szczególnie na końcówkach, gdzie ostały się jeszcze resztki farby. Włosy na końcach zyskały bardzo subtelne miodowo-rude refleksy i bardzo mi się taki efekt podoba. Dodatkowo włosy dużo lepiej się układają, ponieważ mają więcej objętości, są zdecydowanie mniej oklapnięte i co najważniejsze utrzymują się dłużej świeże! Zazwyczaj na drugi dzień po myciu związywałam włosy, ponieważ nie wyglądały już tak dobrze, jak pierwszego, teraz spokojnie mogę nosić rozpuszczone włosy przez trzy dni! Na zachętę dodam, że różnicę w objętości zauważył mój znajomy (facet!;) ). Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że regularne płukanki z rumianku pomogły mi uporać się z podrażnioną  i swędzącą skórą głowy (sezon grzewczy zdecydowanie jej nie służy).  Jest jednak jeden minus - napar trochę plącze włosy, ale to jest podobno cecha większości płukanek ziołowych.
W najbliższym czasie nie zamierzam rozstawać się z rumiankiem, ale z pewnością będę testować na swoich włosach również inne płukanki i opisywać na blogu efekty ich stosowania:)
Na koniec dodam, że nie zauważyłam specjalnej różnicy między naparem z saszetki, a przygotowanym z sypkiego koszyczka rumianku.